COVID-19 szczepienia-pytania słuchaczy
prof. dr hab. Robert Flisiak
Koronawirus i szczepienia przeciwko COVID-19 były tematem ostatniej audycji z cyklu Pytanie do specjalisty. Gościem prof. Jana Kochanowicza był prof. Robert Flisiak, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku
Posłuchaj tego programu
Cykl audycji “Pytanie do specjalisty” powstał dzięki wsparciu Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podlaskiego w ramach zadań publicznych w sferze ochrony i promocji zdrowia na realizację w 2021 roku.
Klinika Chorób Zakaźnych i Hepatologii UMB, mieszcząca się przy ul. Żurawiej, jako pierwsza w regionie przyjęła pacjentów z COVID-19. Jak to wygląda z tej półtorarocznej perspektywy?
Pierwszy pacjent z COVID-19 trafił do kliniki w marcu ub. roku. I od tej pory nie było dnia, aby takich pacjentów nie było. Owszem w tej chwili jest ich mało i są to osoby łagodnie przechodzące chorobę, ale były okresy naprawdę ciężkie, gdzie praktycznie cała klinika była obłożona zakażonymi wirusem SARS-CoV-2 i co gorsza, bardzo często były to bardzo ciężkie przypadki. Były okresy, gdy nie było dnia bez zgonu albo dwóch. Zaczynałem dzień od telefonu do kliniki, jeszcze z drogi do pracy, rozmawiałem z lekarzem dyżurnym. Potem na odprawie, omawialiśmy każdego pacjenta, wypracowywaliśmy nowe metody postępowania. Co kilka dni spotykaliśmy się z szefami innych polskich Klinik on-line dzieląc się doświadczeniami. One znalazły potem odzwierciedlenie w rekomendacjach Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych. Prowadziliśmy analizy danych, obserwacje, efektów różnych sposobów leczenia. Na początku to było chaotyczne, bo nie było informacji w prasie fachowej, mieliśmy wyrywkowe doniesienia w internecie z Chin, potem z Lombardii. Nie były to jednak poważne artykuły czy opracowania badawcze, więc te metody trzeba było wypracować. Z czasem to nastąpiło.
Z tej prawie dwuletniej perspektywy można powiedzieć, które decyzje dotyczące kierunków leczenia, terapii były błędne? Pierwsze doniesienia z Chin były przecież bardzo enigmatyczne, że coś się dzieje w Wuhan, mamy do czynienia z zakażeniem, ale podchodzono do tego banalnie, bo w Chinach nie raz już był wirus, był Mers, Sars. Jak ocenia Pan ewolucję decyzji, podejmowanych w terapii Sars-Cov-2? Mieliśmy przecież różne leki, czasem decyzje były wręcz egzotyczne.
Pamiętam, 8 stycznia 2020 r. byłem w Madrycie na spotkaniu komitetu naukowego, który przygotowywał kongres Europejskiego Towarzystwa Chorób Zakaźnych i Mikrobiologii Klinicznej. Tam skupili się wszyscy eksperci z chorób zakaźnych i mikrobiologii klinicznej z Europy i nie tylko. Pierwszego dnia ktoś spytał, czy coś wiadomo o wirusie, którego wykryto w Chinach, padła odpowiedź, że na razie nie. Następnego dnia pojawiła się informacja, że to może być koronawirus. Czyli 8 stycznia czołowi europejscy eksperci z chorób zakaźnych nie wiedzieli jeszcze, co to jest i co z tego wniknie. Wracając do pytania. Trudno powiedzieć, czy decyzje wtedy podejmowane były błędne. Wtedy nie mieliśmy alternatywy. Pojawiła się informacja że lopinawir+rytonawir, znany pod nazwą kaletra może być skuteczny. To lek przeciwwirusowy, który był nam znany z terapii HIV. Mieliśmy go w aptece sporo, był pod ręką, bo był stosowany w profilaktyce u osób po ekspozycji i – już rzadziej – także u chorych. Znaliśmy jego ograniczenia, działania niepożądane, więc zaczęliśmy go stosować, z braku czegokolwiek innego. Potem pojawiła się chlorochina, więc też zaczęliśmy ją stosować. Wartość naukowa tych wszystkich doniesień była mizerna, ale innych nie było. Dziś wiemy, z perspektywy, że te leki nie miały prawa zadziałać.
Potem pojawił się pierwszy zarejestrowany lek, który przeszedł badania kliniczne, był wcześniej badany w Eboli, SARS-CoV-1, ale nie można było wtedy przetestować tego leku na dużych populacjach, bo tamte epidemie szybko wygasły. Szybko przeprowadzone badania kliniczne dowiodły, że lek może być skuteczny jeśli odpowiednio wcześnie się go poda. Zaczęliśmy go stosować. W międzyczasie zainicjowałem jako prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych projekt – SARSTer, który miał zbierać dane z ośrodków w Polsce o sposobach leczenia i analizować schematy postepowania. Dzięki temu mamy własne badania nad remdesivirem i tocilizumabem kolejnym lekiem, który już w późniejszej fazie choroby jest stosowany. Wykazaliśmy też na własnych badaniach, że osocze ozdrowieńców raczej nie jest tym, co nam pomoże, przynajmniej w takich stężeniach jakie otrzymujemy z RCKiK.
Teraz jesteśmy w takim momencie, że tych zachorowań jest stosunkowo mało, ale one na pewno będą, zwłaszcza w naszym regionie, gdzie poziom zaszczepienia jest niski. Możemy się pocieszać tym, że zagęszczenie ludności jest stosunkowo niewielkie, więc te ogniska, jakie będą się pojawiać, będą małe, ale na pewno będą, więc ludzie będą chorować i będą umierać. Jesteśmy teraz przygotowani, wiemy kiedy i jaki lek podać. Nie mówiąc już o szczepionce, która na szczęście przyszła dosyć szybko, jak na historię medycyny i uratowała życie milionom ludzi.
Przed nami zapewne czwarta fala pandemii. Tymczasem antycovidowcy, antyszczepionkowcy są zdania, że to spisek, snują różne teorie.
Przede wszystkim nie ma wśród antycovidowców nikogo, kto pracował w oddziale hospitalizującym pacjentów z Covid-19. Bo jak ktoś pracował na takim oddziale, to przekonał się, że ta choroba nie jest małą grypką. Że dzieją się tragedie ludzkie, stan człowieka zmienia się z godziny na godzinę. Że chory łapie powietrze jak ryba wyjęta z wody. Ci, którzy sprzeciwiają się wiedzy o chorobie i którzy przeczą skuteczności, po prostu nigdy nie widzieli chorych, bo nie pracowali na takim oddziale. Nawet jeśli pominiemy badania kliniczne, które dowiodły skuteczności szczepień, dowód najlepszy na to, że szczepienie jest efektywne, ja i mój zespół widzimy na co dzień. Widzimy pacjentów, którzy chorują na COVID-19, ale nie byli zaszczepieni. Jeśli zdarzy się pacjent zaszczepiony, zwykle choroba ma łagodny przebieg chyba, że pacjent ma poważne obciążenia, które sprzyjają przełamaniu bariery odporności. Wiadomo, że szczepionka jest skuteczna w 90-95 proc., co i tak w historii medycyny jest najwyższym wskaźnikiem skuteczności szczepionki, więc pozostaje ten 5-10% margines, że ktoś zachoruje. Ale gros pacjentów to osoby niezaszczepione.
Jest rzeczą niepodlegająca dyskusji, że szczepienia uratowały ludzkość przed wieloma epidemiami, tragediami, nie widujemy już pacjentów np. z Heinego-Medina. Nie kwestionujemy szczepień. Pojawia się natomiast wątpliwość, lansowana też przez antyszczepionkowców, że badania nad szczepionką na covid zostały tak szybko przeprowadzone, że nie mamy wiarygodnych danych, że był zbyt krótki czas, na powstanie dobrej szczepionki.
To nieprawda. Technologia, na bazie której powstały te szczepionki, została opracowana już bardzo dawno temu. Nawet ta najnowocześniejsza mRNA, została opracowana ok. 20 lat temu. Problem polegał na tym, że nie było szansy by ją sprawdzić. Bo można ją było sprawdzić tylko w stanie zagrożenia epidemiologicznego. Jej konstrukcja jest na szczęście taka, że to platforma, na którą można ponakładać pewne struktury, które spowodują produkcję przeciwciał. Można te elementy wymienić. Istotą była właśnie ta platforma zasadnicza, która pozwalała przenieść do komórki materiał stymulujący produkcję swoistych antygenów, a te przeciwciał. Aby sprawdzić czy to zadziała w praktyce klinicznej trzeba było dużej epidemii. Próbowano tę technologię testować już 10 lat temu na Eboli, ale to było tylko kilka tysięcy zachorowań. Dopiero teraz, w momencie gdy pojawiła się taka duża liczba chorych, powstała możliwość przeprowadzenia ostatniego etapu badań. Ja dawno nie widziałem tak przekonujących wyników, opartych na tak dużych liczbach osób badanych – po kilkadziesiąt tysięcy przy każdej ze szczepionek, do każdego z ramion – gdzie ponad wszelką wątpliwość wykazano, że w grupie, która dostawała aktywną szczepionkę zachorowania były sporadyczne, a w grupie z placebo niestety liczba chorych rosła z upływem czasu. Nie można powiedzieć, że te badania były przeprowadzone zbyt szybko, bo to co się zdarzyło w ostatnim czasie to było zwieńczenie kilkudziesięciu lat badań. Pamiętajmy jeszcze o jednym. Nie dziwi nas to, że dzisiejszy smartfon ma taką moc, jaką jeszcze dziesięć lat temu miał duży komputer? Nie dziwimy się postępowi technologicznemu jaki dokonuje się z dnia na dzień w naszym życiu codziennym, a dziwi nas, że w medycynie zainwestowano duże pieniądze w zdrowie ludzkie i dokonano takiego skoku technologicznego?
Jak przebiega proces rejestracji szczepionki, zanim zostanie ona dopuszczona do użycia? Czy mamy potwierdzenie niezależnych badań, agencji, które dopuszczają ją do stosowania wśród ludzi?
Szczepionka jest analizowana jak każdy lek, który gdy pojawia się pierwszy raz po trzech fazach badań na rynku, to najpierw dostaje rejestrację tymczasową. Ja uczestniczyłem w wielu badaniach klinicznych, mam ponad 20-letnie doświadczenie badań klinicznych z lekami przeciwwirusowymi. Badaliśmy bardzo wiele leków, przeciw wirusowi HCV, HBV i HIV. Dzięki tym badaniom problem WZW zszedł na margines chorób zakaźnych, problem jest tylko w wykrywaniu, a w przypadku HIV przyjmowania leków przez całe życie. Każdy z tych wielu leków, który stawał się dostępny, dostawał najpierw taką rejestrację tymczasową, która pozwala na dalsze monitorowanie, ale już w praktyce klinicznej. To pozwala Europejskiej Agencji ds. Leków czy Amerykańskiej Agencji ds. Leków i Żywności na ciągły nadzór nad lekiem z możliwością błyskawicznego wycofania zgody. Mamy leki, przy których badania kliniczne trwają jeszcze 10 lat po zarejestrowaniu. Lek jest już normalnie dostępny, stosowany masowo u milionów chorych, a jednocześnie trwają badania nad odległymi efektami terapeutycznymi. Przecież oceny wpływu na długość życia nie da się przeprowadzić nawet w kilka lat. Jednocześnie z drugiej strony jeśli wykazano dobre efekty, czy etycznym będzie czekanie kilkadziesiąt lat na dalsze wyniki badań? Zarzut, że w przypadku szczepionki wydanie tymczasowej decyzji jest przejawem utrzymywania eksperymentu jest absurdem, bo takie postępowanie jest czymś typowym. Zresztą chyba czas skończyć tę dyskusję, bo pierwsza ze szczepionek uzyskała już pełną rejestrację. Agencje – europejska i amerykańska – stawiają sobie zawsze pytanie, czy korzyści przewyższają ryzyko. Jeśli ryzyko jest wyższe, niż korzyści, nie dadzą autoryzacji. W przypadku szczepionek przeciw COVID-19, gdy codziennie umierały tysiące ludzi, nie było wątpliwości, że te korzyści zdecydowanie przewyższają ewentualne ryzyko. Osobiście uważam, że agencje EMA i FDA czasem działają wręcz zbyt wolno dążąc do perfekcjonizmu.
Na rynku mamy kilka szczepionek. Czy te poszczególne preparaty różnią się? Którą z punktu widzenia eksperta najlepiej zastosować?
One różnią się technologią. Mamy dwie szczepionki w tej najnowocześniejszej technologii mRNA i te w technologiach bardziej konwencjonalnych. Życie pokazało, że szczepionki mRNA mają zalety, bo dają bardzo szybko wysoki poziom odpowiedzi, natomiast nie można wykluczyć, że te bardziej konwencjonalne dadzą dłuższy czas trwania odpowiedzi. Tego jeszcze nie wiemy. W momencie gdy każdy z producentów podejmował decyzję o uruchomieniu badań klinicznych, zakładał jakąś strategię. Większość firm przyjęła założenie, że dajemy dwie dawki szczepionki. Jedna z firm się wyłamała i postanowiła zastosować model jednodawkowy. Dzisiaj otrzymałem informację o wynikach badań, gdzie w szczepionce tej jednodawkowej po 8 miesiącach podano drugą dawkę. Okazało się że podanie w odstępie 8 miesięcy drugiej dawki powodowało tak silną odpowiedź, jaką obserwujemy teraz w badaniach klinicznych po trzeciej dawce w pozostałych szczepionkach.
Czekamy teraz na decyzję Europejskiej Agencji Medycznej i Amerykańskiej Agencji ds. Leków i Żywności, co do dawki przypominającej. Pojawiają się wątpliwości czy trzecia dawka nie jest przejawem dążenia producentów do mnożenia zysków. Na pewno nie jest to spisek firm w odniesieniu do osób z deficytem odporności, którym ta dodatkowa, stymulująca dawka była potrzebna, bo zostało to potwierdzone już w badaniach.
Jakie jest uzasadnienie kliniczne tej trzeciej dawki?
Właśnie jest wiele szumu, a zapominamy, że to jest dosyć typowy schemat w szczepieniach w zwalczaniu chorób wirusowych. Taka najbardziej znana stosowana masowo szczepionka, przeciwko WZW typu B, jest właśnie trzydawkowa. Pierwsza dawka podawana jest po urodzeniu, potem po miesiącu i po 6 miesiącach. Pamiętam, że na początku tych szczepień, gdy przed laty zaczynano jej stosowanie u medyków zalecano, aby oprócz tych 3 dawek zasadniczego szczepienia, dawkę przypominającą podawać co trzy lata. Osobiście otrzymałem dwukrotnie dawki przypominające. Potem okazało się, że nie ma takiej potrzeby. Nie można wykluczyć, że i w przypadku COVID-19 tak będzie. Aczkolwiek teraz te agencje, o których wspomniałem, analizują dane, co pozwoli na stwierdzenie, czy przeciętny obywatel, który przyjął podstawowe szczepienie, wymaga jeszcze tej dodatkowej.
Szczepienia są skuteczne, jak w takim razie wytłumaczyć obecną sytuację epidemiczną w krajach, które mają wysoki odsetek zaszczepionych, jak Izrael czy Wielka Brytania? To pionierzy w szczepieniach i obecnie w ilości zachorowań.
Te kraje są także pionierami w wyszukiwaniu zakażeń i testowaniu. My bardzo się emocjonujemy liczbami osób określanych jako zakażone. Ale to, co codziennie jest podawane, to nie są zakażeni, ale zidentyfikowane wyniki dodatnie. Wiele osób poddaje się testowaniu nie dlatego, że mają objawy choroby, ale dlatego że sytuacja ich zmusza do posiadania wyniku testu. Jeśli u nich wychodzi wynik dodatni to wcale nie oznacza choroby, a nawet zakaźności dla otoczenia.
Dlaczego w Izraelu nastąpił taki wzrost? Oni wprowadzili zasadę śledzenia każdego przypadku zakażenia, każdego wyniku dodatniego. Jak u kogoś stwierdzany jest wynik dodatni, są badani wszyscy z otoczenia w pracy i w domu. Jeśli wykonuje się tak dużo badań, nic dziwnego, że znajdzie się niejawne klinicznie przypadki osób z dodatnim wynikiem. Istotne jest, by nie zwracać uwagi na wyniki dodatnie, ale na ilość zajętych łóżek. Bo w szpitalach lądują ci, którzy faktycznie są chorzy. To liczba osób hospitalizowanych de facto odzwierciedla intensywność epidemii. W Izraelu i Wielkiej Brytanii ta liczba hospitalizacji wzrosła znacznie łagodniej niż liczba zidentyfikowanych wyników dodatnich. Drugi istotny parametr to liczba zgonów. Krzywa zgonów w Izraelu i Wielkiej Brytanii jest też znacznie bardziej płaska niż była przy poprzednich falach i jest znacznie niższa od krzywej liczby przypadków.
Co rusz pojawia się nowa mutacja wirusa. Najpierw nazywano je od państw, gdzie stwierdzono pierwsze przypadki, potem zmieniono to na litery alfabetu greckiego. Jest tyle mutacji, że mówi się, że może zabraknąć tych liter. Dlaczego wirus tak mutuje?
To jest w naturze każdego wirusa, że ma bardzo intensywną zdolność reprodukcji. W każdym momencie reprodukcji jest ryzyko błędu kodu genetycznego. Te błędy kodu genetycznego to są właśnie mutacje, które odpowiadają za pojawienie się nowych wariantów. Te warianty mogą mieć inną charakterystykę epidemiologiczną np. większą zakaźność czy zmieniać obraz kliniczny. Czy ten wirus jest bardziej zmienny i częściej mutuje niż inne wirusy? Nie, bo przy takiej masowości, jaką obserwujemy, ta liczba wariantów, które odbiegają od wariantu pierwotnego z Wuhan jest znikoma. Pierwszy wariant, przy którym zaczęliśmy mówić, że coś się zmieniło, to gdy w Lombardii pojawił się wirus. Ale on nie powodował większej zakaźności i nie zmienił profilu choroby. Dopiero wariant brytyjski (alfa) okazało się, że ma większą zakaźność, co wzbudziło niepokój. Kolejny wariant – delta, też miał coś zmienić, ale okazało się, że wprawdzie zakaźność jest wysoka, ale nie zmieniło się nic w śmiertelności. Przeciwnie, w Indiach widzimy w tej chwili spadek liczby zakażeń. Przypomnijmy, że wirus grypy potrafi zmienić się diametralnie w ciągu jednego sezonu, tak że wymusza na nas konieczność zmian w strukturze szczepionek. SARS-CoV-2 przynajmniej na razie charakteryzuje się relatywnie mała zmiennością, nie aż taką jakiej się obawialiśmy. Mijają prawie dwa lata a nie stało się nic co w znaczący sposób przełamałoby odporność pochorobową czy uzyskaną za pomocą szczepień.
A najnowsze doniesienia – wersja kolumbijska, która jest podejrzana o to, że wymyka się szczepieniom?
Gdyby się wymykała szczepieniom, mielibyśmy jej propagowanie w całej Europie. A po pojawieniu pojedynczych przypadków ten wariant został zdominowany przez deltę. Zasada jest taka, że wygrywa w środowisku wirus mocniejszy, bardziej ekspansywny. Wcale nie wygra wirus, który jest bardziej zabójczy, bo on zabije gospodarza i nie będzie miał szansy się rozprzestrzenić. Tych wariantów powstaje codziennie setki, jak nie tysiące, na świecie. Mieliśmy przecież też wariant podlaski. To jest istotne wtedy, gdy ten wariant zaczyna wypierać dotychczasowy, a tak się nie dzieje. Dominujący na tę chwilę jest wariant delta.
Szczepienia chronią przed każdą mutacją? Czy jest niebezpieczeństwo, że pojawi się mutacja, przed którą szczepienia mogą nas nie zabezpieczyć?
Jest takie ryzyko, że nastąpi zmiana w strukturze wirusa, która doprowadzi do powstania wariantu omijającego częściowo odporność. Na pewno nie będzie to całkowita zmiana, bo wtedy mielibyśmy do czynienia z całkowicie nowym wirusem. Co to oznacza? Że nawet jeśli ulegniemy wtedy zakażeniu, to nie będzie to taki ciężki przebieg. Od dawna wiadomo, że szczepienia, nie eliminują całkowicie ryzyka zakażenia, one przede wszystkim redukują liczbę cząstek wirusa dostających się do organizmu, a przez to łagodzą przebieg choroby. Tutaj też to się sprawdza. Zmiana w strukturze wirusa musiałaby być diametralna i powodować takie zmiany fenotypowe wirusa, by doprowadzić do całkowitego omijania skuteczności szczepionki. Oczywiście jest możliwe zmniejszenie skuteczność neutralizacji przez przeciwciała. Właśnie dlatego może będziemy potrzebować więcej przeciwciał, czego może dostarczyć dawka przypominająca.
Jaka jest różnica między przechorowaniem a szczepieniem?
To jest bardzo dobre pytanie. Nad tym w tej chwili wszyscy pracują. Wiele wskazuje na to, że przechorowanie odpowiada pod względem ochrony, stymulacji układu odpornościowego, szczepieniu. Do tego stopnia, że były robione badania, gdzie po przechorowaniu stosowano jedną dawkę szczepionki normalnie dwudawkowej i parametry odpowiedzi immunologicznej były takie same, jak u tych, co dostali dwie dawki szczepionki. Te parametry swoistej odporności były bardzo podobne w tych grupach.
To dlaczego jak dostajemy paszport covidowy szczepienie daje nam nielimitowaną odporność, a przechorowanie na 180 dni?
To decyzje administracyjne, one nie zawsze muszą być oparte o wiedzę medyczną. Czasami jest to taki asekurantyzm z powodu braku konkretnych badań. Badania odporności po szczepieniu były prowadzone przez dłuższy czas, a te po przechorowaniu nie miały takiej dokładności.
Czyli możemy przyjąć, że przechorowanie jest równe szczepieniu?
Tak, ale udowodniono, że dodanie drugiej dawki wzmacniało i dawało taki poziom odporności jak pełny cykl szczepień. Czyli jednak po przechorowaniu warto się zaszczepić chociażby szczepionką jednodawkową. To bym uznał za optymalne postepowanie.
Pytanie słuchacza: Dlaczego redakcja przeprowadza wywiady mające na celu propagowanie preparatów niezbadanych, będących w fazie testów klinicznych, za których skutki uboczne nikt nie ponosi odpowiedzialności?
Argumentami antyszczepionkowców było zawsze to, że obie agencje: europejska i amerykańska, dały szczepionkom autoryzacja tymczasową. Ale to już jest nieprawda. Niedawno amerykańska agencja, a lada moment także europejska, ”zdjęły” tymczasowość z przynajmniej jednej szczepionki. A że nie widzimy różnic między profilem bezpieczeństwa poszczególnych szczepionek, jest kwestią czasu, że podobny los czeka pozostałe preparaty. Nie można więc powiedzieć, że to eksperyment. Już wspominałem, że badania nad szczepionkami trwały dziesięciolecia. Przeprowadzono doświadczenia, badania kliniczne na dziesiątkach tysięcy ludzi, potem było to potwierdzane w praktyce klinicznej. Chyba, że chcemy nazywać monitorowanie jakichkolwiek leków eksperymentowaniem. Wtedy nawet o aspirynie będziemy mówić, że cały czas jest w stadium eksperymentu bo producenci są zobowiązani monitorować i raportować działania niepożądane.
Pytanie od słuchacza: Dlaczego nie są poruszane kwestie zgonów i tzw. NOP-ów po szczepieniu, a jest bardzo dużo takich przypadków, np. zapalenie mięśnia sercowego, zakrzepica itd.
Działania niepożądane są wpisane w stosowanie leków, zarówno tych syntetycznych jak i tych stworzonych przez naturę. Np. ziołowa naparstnica potrafi zabić, nie mówiąc o wielu działaniach niepożądanych. Każdy lek ma wpisane w swoje działanie ryzyko działań niepożądanych. Tylko zawsze trzeba mierzyć proporcje. Szacuje się, że ok. 40-50 proc. osób zgłasza po szczepieniu działania niepożądane, ale w większości są to działania, które można zaakceptować. To ból ramienia, zaczerwienienie, lekka gorączka. Ci, którzy je odczuwają, akceptują je. Oczywiście zdarzają się te bardzo ciężkie, łącznie z zagrażającymi życiu, np. u osób w wieku podeszłym, z zespołem tzw. kruchości, gdzie każdy incydent, nawet iniekcja soli fizjologicznej, może wyzwolić zagrożenie życia. Niestety, te przypadki zdarzają się ale w nieproporcjonalnie mikroskopijnych ilościach w porównaniu ze zgonami spowodowanymi COVID-19. Wspomniano o zapaleniu mięśnia sercowego. Tak może się zdarzyć, bo szczepionka stymuluje odpowiedź immunologiczną. Ale wirus tym bardziej taką reakcję powoduje, plus szereg innych działań, powodujących uszkodzenia wielonarządowe, a w tym mięśni sercowego, niewydolność oddechową, zniszczenie płuc, zaburzenia krzepnięcie i niestety śmierć.
Pytanie od słuchacza: Dlaczego nie zadajecie trudnych pytań odnośnie tego, że na dzieciach prowadzony jest eksperyment medyczny? W 8 placówkach w Polsce dzieci poddawane są tej terapii, co jest niezgodne z 39 artykułem Konstytucji
Z tego co wiem, ten zarzut został już dawno obalony, bo autorzy tej plotki nie byli w stanie wskazać tych placówek, gdzie stosowany jest ten „eksperyment” – chodzi zapewne o stosowanie szczepionek u bardzo małych dzieci. Bo stosowanie szczepionek u dzieci poniżej 12 roku życia ma miejsce, ale w ramach badań klinicznych, które prowadzimy na ludziach w przypadku bardzo wielu leków i od zawsze. W przypadku dzieci prowadzone są wyłącznie badania 3 fazy, gdy bezpieczeństwo leku nie budzi już wątpliwości, gdy lek, a w tym wypadku szczepionka była już stosowana u setek milionów dorosłych, a jedyna wątpliwość wymagająca wyjaśnienia to skuteczność u dzieci. Bez tych badań klinicznych nie mielibyśmy leków do leczenia dzieci, wiele z nich by zmarło, a ludzkość by wyginęła.
Pytanie od słuchacza: Dlaczego nie ma pytań, odnośnie takich leków jak amantadyna, iwermektyna, które pomagają w stu procentach?
W piśmiennictwie wiele miesięcy temu, gdy pojawiały się doniesienia o skuteczności kaletry, chlorochiny, były też doniesienia o skuteczności amantadyny. Warto dodać, że pierwotnie amantadyna była zarejestrowana jako lek przeciw grypie. Niestety szybko pojawiło się szereg mutantów odpornych na amantadynę, i dlatego nikt rozsądny nie stosował jej w leczeniu grypy. Potem znalazła zastosowanie w leczeniu objawów choroby Parkinsona. Doniesienia, na których opierają się zwolennicy amantadyny, to badania przeprowadzone na kilkunastu chorych, jedne w Polsce, drugie w Meksyku, którym podawano lek z powodu właśnie tej choroby i nie zachorowali. Ale to nie jest dowód na skuteczność przeciwwirusową. To najwyżej efekt prewencyjny, ale on wymagałby potwierdzenia w badaniach na tysiącach chorych. Czy mamy wierzyć wynikom obserwacji na kilkunastu osobach, a podważać wyniki badań na kilkudziesięciu tysiącach, jakie przeprowadzono przed rejestracją szczepionek?
Jedyna w miarę duża praca nad skutecznością amantadyny, przeprowadzona na około 300 chorych z Meksyku, udowodniła ponad wszelką wątpliwość skutecznością amantadyny. Wygląda na to że wiara w amantadynę tli się już tylko w Polsce, bo na świecie poza naszym krajem nikt nie prowadzi aktualnie badań klinicznych nad tym lekiem.
W Polsce dwa ośrodki badawcze prowadzą prace, ale jak do tej pory, nie dostarczyły dowodów na skuteczność amantadyny. Badacze mają problem ze zrekrutowaniem pacjentów. Wbrew szumowi, zwolenników nie jest tak dużo a przez to chętnych do udziału w badaniu nie ma wielu.
Iwermektyna – to lek przeciwrobaczy, który nigdy nie miał potwierdzonych właściwości przeciwirusowych. Stosowano go w krajach trzeciego świata w początkach pandemii tak jak my lopinawir/rytonawir, bo był łatwo dostępny. Pojawiły się doniesienia z Indonezji, Indii, Pakistanu, Filipin. W USA była presja podobna do tej jaką mieliśmy w Polsce z amantadyną, więc przeprowadzono duże badanie, które udowodniło, że efekt był zerowy. Zresztą, to lek przeciwpasożytniczy, nie ma podstaw nawet teoretycznych do jego stosowania.
Pytanie od słuchacza: Dlaczego nie mówi się o tym, że mamy ponad 150 tys. nadmiarowych zgonów, nie na covid, spowodowanych brakiem dostępu do lekarza?
Oczywiście, że to jest prawda. Ta liczba może nie jest taka, bo wiemy o 70 paru tysiącach zgonów. Jak temu zaradzić? Nie dopuszczać do tego, żeby system opieki zdrowotnej ulegał paraliżowi przez jedną chorobą zakaźną. A jedynym skutecznym sposobem jest szczepienie.
Pytanie od słuchacza: Dlaczego nie ma pytań odnośnie fałszywych testów PCR, które pokazują wynik w zależności od ustawionych cykli. Jak to jest, że ktoś z rodziny ma wynik pozytywny, nie ma objawów, a inni domownicy mają wynik negatywny?
Tak może być, dlatego, że jedna osoba nie zakaziła pozostałych osób, chociażby dlatego że miały już odporność, a może dlatego, że wynik był fałszywie dodatni. To się zdarza. To jest medycyna, ona ma swoje ograniczenia. Tak jak nie mamy szczepionki o 100 proc. skuteczności, nie mamy leków o 100 proc. skuteczności, tak nie mamy metod diagnostycznych o 100 proc. skuteczności. Przy pobieraniu materiału na badania takie jak test PCR jest wiele momentów, gdzie można popełnić błąd. Po pierwsze pracownik może pobrać próbkę zawierającą niewystarczającą ilość materiału, wtedy wynik może być fałszywie ujemny, albo przez przypadek dotykając zanieczyszczoną rękawiczką krawędzi probówki spowodować, że próbka zostanie skażona u osoby nie zakażonej. Podobnie może stać się w momencie, gdy próbka jest wyjmowana i procedowana w aparacie. To są rzadkie przypadki, ale musimy je brać pod uwagę. Dlatego zawsze, jak jest niespójność obrazu klinicznego z wynikiem, bierzemy to pod uwagę.
Pytanie od słuchacza: Dlaczego nie ma pytań odnośnie dyskryminacji sanitarnej i dzielenia ludzi?
Dyskryminacja i segregacja trąci rasizmem. Ten apartheid, do którego się porównuje działania przeciwepidemiczne, to jest sytuacja, w której żadna osoba nie ma możliwości wyboru, bo na przykład trudno raczej zmienić kolor skóry. Tutaj decyzja należy do nas, czy się zaszczepimy, czy nałożymy maseczkę. Podejmując tą decyzję, musimy brać pod uwagę konsekwencje – na przykład że dostaniemy mandat albo zachorujemy. Podejmujemy świadomą i dobrowolną decyzję. Nikt nikomu na siłę nie wkłada maseczki na twarz, nikt nikogo nie łapie i na siłę nie szczepi. Gdzie tu dyskryminacja? Osoby które nie chcą się szczepić same się dyskryminują. Na szczęście jest ich już mniejszość, bo 60% populacji uprawnionej zaszczepiła się. Pozostali są outsiderami z własnego wyboru.
Co Pan Profesor sądzi o przymusie szczepień przeciwko Covid-19?
Nie jestem zwolennikiem tego pomysłu. Mógłbym się skłaniać do obowiązkowego szczepienia pracowników opieki zdrowotnej, ale z puntu widzenia praktycznego, to nie ma sensu ponieważ 90 proc. zaszczepiło się dobrowolnie. W USK to 94 proc., a w mojej Klinice – 100 procent. Wprowadzanie zapisu wzbudzi więcej kontrowersji i agresji niż to warte. Dlatego skłaniam się do tego, aby edukować, dostarczać wiedzę, tłumaczyć. A jeżeli to nie działa, reszta w rękach teorii Darwina, czyli selekcja naturalna – w populacji zostaje pula genetyczna tych rozsądniejszych.