Pytanie do Specjalisty. Odcinek specjalny
prof. Jan Kochanowicz
Zapraszamy do wysłuchania ostatniego w tym roku odcinka z cyklu “Pytanie do specjalisty”, gdzie rozmawialiśmy z gospodarzem tego programu prof. Janem Kochanowiczem – dyrektorem USK w Białymstoku.
Cykl audycji “Pytanie do specjalisty” powstał dzięki wsparciu Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podlaskiego w ramach zadań publicznych w sferze ochrony i promocji zdrowia na realizację w 2023 roku.
Pan profesor od wielu lat prowadzi na naszej antenie audycję „Pytanie do specjalisty”. Od czego to wszystko się zaczęło i czy pamięta pan swoją pierwszą audycję w Radiu Orthodoxia?
Pamiętam pierwszą audycję, byłem wtedy równie zestresowany jak osoba udzielająca wywiadu. Był to dr Anatol Aksiucik, rozmawialiśmy o kardiologii. To było niesamowite przeżycie, pewne elementy z tego spotkania mimo upływu kilkunastu lat, nadal są żywe. A te lata audycji na pewno dały jakieś doświadczenie, trochę rutyny, obycia z sytuacją, mikrofonem. To co jest mobilizujące, to słuchacze, którzy w spotkaniach prywatnych nieraz mówią: „a ten głos to ja skądś znam”. To charakterystyczne dla radia, że słuchacze kojarzą nas z głosu, a nie z wizji i treści, które przekazujemy są istotniejsze niż to, jak wyglądamy.
A skąd wziął się pomysł audycji?
W medycynie liczy się nie tylko leczenie, diagnostyka, wypisywanie tabletek czy operacje, ale też profilaktyka i informacja. Dla każdego z nas, nawet lekarza, kontakt z ochroną zdrowia, gdy coś nam dokucza, mamy jakieś problemy zdrowotne, to jest sytuacja stresowa. Mówienie o tym, przedstawianie objawów, dolegliwości, na które warto zwrócić uwagę, o tym, co nas czeka, jak pójdziemy do specjalisty, jakie mogą być zlecane badania dodatkowe, jak się do nich przygotować, myślę, że uspokaja pacjenta i niweluje taki lęk przed ochroną zdrowia. Bo w społeczeństwie pokutuje takie przekonanie, że ktoś „zaczął się badać i coś wybadał” i zaczęły się wtedy problemy. Tymczasem w wielu chorobach, zwłaszcza nowotworowych, wczesne wykrycie oznacza wyleczenie lub ograniczenie powikłań choroby. Dlatego tak ważne jest niebagatelizowanie zaproszeń na badania profilaktyczne czy okresowe. To wszystko złożyło się na to, że po rozmowie ojcem Janem Kojło, ówczesnym dyrektorem Radia Orthodoxia, które już funkcjonowało od kilku lat i Darkiem Sulimą, stwierdziliśmy, że może warto spróbować z takim przekazem w radiu, że może będzie zainteresowanie. Pamiętam, że pierwsza audycja była na 10-lecie radia. Wtedy włączyła się w to też Gazeta Współczesna, na jej łamach ukazywały się artykuły będące relacją z tych audycji. Z tym wiązały się ciekawe sytuacje, bo Gazeta Współczesna miała wtedy trochę większy zasięg niż nasze radio (wtedy obejmujące tylko Białystok i okolice), ta forma internetowa dopiero raczkowała i zdarzało się, że dzwonili czytelnicy i pytali gdzie te audycje można posłuchać. To nas mobilizowało do dalszego działania. Ile tych audycji dotąd w sumie jest nagranych, nawet nie wiem, trzeba by tu sięgnąć do archiwum radia i to policzyć.
Powiem, że tylko w przeciągu ostatnich 4 lat współpracy, ok. 100 audycji nagraliśmy. Ale jeszcze chciałbym sięgnąć do początków. Wtedy audycje były często prowadzone na żywo, słuchacze dzwonili, zadawali pytania. Jak pan profesor to wspomina?
Na pewno było to przeżycie, bo podczas audycji na żywo nie można czegoś powtórzyć, nagrać ponownie. Wszystko dzieje się w czasie rzeczywistym, dzwonią słuchacze, zadają pytania, nie zawsze proste. Dużo telefonów było też poza anteną, do czego i teraz zachęcamy, aby dawać nam zadania. Jak słuchacze są jakimś tematem zainteresowani, będziemy zapraszać specjalistę z danej dziedziny.
Dla słuchaczy dzwoniących też to duże przeżycie. Ale proszę się nie bać, kontaktować z radiem, to radio jest dla was, aby te różne wątpliwości rozwikłać.
Dla mnie to też bardzo duża nauka, ja wbrew pozorom dużo się uczę podczas takich audycji. Studia skończyłem już trochę lat temu, ta wiedza podstawowa, wyniesiona z poszczególnych lat kształcenia, klinik, stażu podyplomowego, ona umyka. Spotykając się z kolegami – specjalistami z różnych dziedzin, z ciekawością słucham też dla siebie, czasem jestem zaskakiwany. To co działo się w medycynie 30 lat temu, a to co jest teraz, to jest już inny świat. Są zupełnie inne możliwości terapeutyczne, diagnostyczne.
Chciałem o to zapytać, czy te audycje wyemitowane 10 lat temu byłyby dziś aktualne? Czy można porównać tę medycynę sprzed lat do obecnej?
W medycynie sytuacja jest bardzo dynamiczna. My ten postęp widzimy w każdej dziedzinie, w obrazowaniu, w radiologii. 30 lat temu nie było rezonansu magnetycznego, teraz powszechnego badania, bez którego nie wyobrażamy sobie chociażby diagnostyki układu nerwowego. Tomografia komputerowa dopiero raczkowała, pojawiały się pierwsze aparaty. Bardziej precyzyjna diagnostyka skutkowała tym, że pojawiło się zapotrzebowanie na coraz doskonalsze metody leczenia. Leczenie zabiegowe z operacji klasycznych przeszło do laparoskopowych, endoskopowych. Beneficjentami są nasi pacjenci, dla których kilka małych nacięć na brzuchu w porównaniu do dużej rany brzucha, to nieporównywalny komfort. Pacjent może na drugi dzień po zabiegu iść do domu i zapomnieć o dolegliwościach.
Pojawiły się nowe leki, także w chorobach, które kiedyś nie miały żadnego leczenia, mam na myśli stwardnienie rozsiane. Tu leki w latach 90-tych dopiero próbowały się pojawiać, teraz mamy kilkanaście leków skutecznych w terapii. Ostatnio gościliśmy prof. Irinę Kowalską, z którą rozmawialiśmy np. o niesamowitym postępie w leczeniu cukrzycy. Jeśli chodzi o dawkowanie insuliny pojawiły się inteligentne pompy insulinowe, analizujące nie tylko poziom cukru, ale i styl życia pacjenta, które planują kiedy jaką dawkę insuliny podać. Wkracza tu już w terapię sztuczna inteligencja. To ogromna różnica w porównaniu do podawania zastrzyków insuliny i kłucia palca kilka razy dziennie.
A jak to jest z gośćmi programu? Czy chętnie przychodzą, w jaki sposób musi pan profesor ich zachęcać, aby wzięli udział w audycji? To najczęściej profesorowie, kierownicy klinik, specjaliści najwyższej klasy.
Generalnie nie ma z tym problemu, ale zdarza się, że nie każdy uważa, że ma predyspozycje, by wziąć udział w nagraniu. Czasem ktoś ma obawy, a potem okazuje się, że przełamuje się, zaczynamy rozmawiać i przekazuje informacje w sposób praktyczny, bez fachowych sfomułowań. Takie proste przekazanie informacji, nawet trudnych, jest dużo bardziej zrozumiałe.
Nawet jeden z profesorów stwierdził, że wśród kolegów krąży pytanie, kiedy zostaną zaproszeni do Radia Ortohodoxia, bo to kwintesencja kariery zawodowej i naukowej.
Niektórzy goście okazywali się nie tylko specjalistami medycyny, jak prof. Robert Mróz, który jest też piosenkarzem.
Tak, pan profesor Mróz to na co dzień kierownik II Kliniki Chorób Płuc UMB, zajmuje się trudnymi pacjentami z chorobami płuc, niewydolnością oddechową, a nade wszystko nowotworami płuc i gruźlicą.
A pan profesor ma jakieś hobby?
Poza działalnością medyczną lubię spacerować, jeździć rowerem, a od czasu do czasu wybieram się na dłuższe wędrówki, tydzień- dwa, na taki trekking górski. Mamy sporo pięknych tras w Polsce, ale też w Europie. Niektóre udało się już pokonać. To przepiękne wspomnienia, a jednocześnie dar dla organizmu. W czasie wędrówek pieszych i rowerowych zwracam ten dług, który zaciągam, siedząc godzinami za biurkiem bez aktywności ruchowej.
W naszych audycjach często mówimy tym, aby wstać, pójść na spacer. Pan profesor też często mówi o tym psie, którego warto mieć.
To była też jedna z naszych ciekawych audycji z prof. Włodzimierzem Musiałem, ówczesnym kierownikiem Kliniki Kardiologii. Rozmawialiśmy o chorobie niedokrwiennej serca. Pan profesor mówił wtedy, że leki tak, ale najlepiej jeszcze pies na receptę. W chorobach krążenia, zwyrodnieniowych, ruch jest najlepszym lekarstwem, które nic nie kosztuje, poprawia nasze krążenie, poprawia nastrój. Ale wymaga systematyczności. Tu pies przychodzi z pomocą, bo wymaga spacerów, niezależnie od tego, czy mamy dzień pogodny czy deszczowy, zimę, czy lato, święto czy dzień roboczy. Musimy z nim wyjść, a to przepiękna dawka ruchu, pozwalająca na profilaktykę różnych schorzeń.
A czy od zawsze chciał pan zostać lekarzem?
Nie pamiętam. Pewnie w dzieciństwie miałem różne marzenia. Moje edukacyjne koleje losu były trochę zawiłe. Zanim trafiłem na medycynę, ukończyłem Technikum Rolnicze w Dojlidach. Wszystko wskazywało na to, że zostanę rolnikiem, bo pochodzę ze wsi, mieliśmy gospodarstwo rolne. Ale po zdaniu matury wybrałem studia medyczne i tak rozpoczęła się moja przygoda z medycyną.
Miał pan profesor swój ulubiony przedmiot w szkole?
Raczej to były nauki ścisłe, matematyka, fizyka, one mnie przekonywały, różne kalkulacje, wyliczenia, wzory. Też chemia. Język polski nie był moim najbardziej ulubionym przedmiotem. Podejrzewam, że mam jakąś formę dysgrafii czy dysleksji. Dopiero komputer i edytor tekstu poprawiający błędy poprawił moje spojrzenie na ortografię. Aczkolwiek maturę z polskiego zdałem.
A specjalizacja z neurologii, to był celowy wybór czy zbieg okoliczności?
Trochę zbieg okoliczności. Swego czasu prof. Michał Pryszmont, ówczesny kierownik Kliniki Neurologii do mnie zadzwonił z taką propozycją, że jest etat, czy nie chciałbym przyjść do pracy. Znaliśmy się prywatnie, ja dopiero ukończyłem medycynę, jeszcze nie wiedziałem do końca co chcę robić, byłem już po stażu w szpitalu wojewódzkim. Pracę w klinice neurologii zacząłem w 1995 roku, był to etat po odejściu na emeryturę prof. Eleonory Jankowicz, wcześniejszej wieloletniej kierowniczki kliniki. Myślę, że ta propozycja padła wtedy także z powodu mocnej feminizacji neurologii. Oprócz prof. Pryszmonta, w klinice był jeszcze tylko doc. Drozdowski, poza nimi była sama żeńska ekipa, bardzo zgrana zresztą. Teraz jest inaczej, mamy sporo młodych kolegów, adeptów neurologii, którzy się kształcą, mamy też kilku specjalistów. To już nie jest tak sfeminizowana dyscyplina. Jest też inna atmosfera pracy.
Powiedzieliśmy, że medycyna ewoluowała w ostatnich 30 latach. A jak to wygląda w przypadku lekarza, który kończy studia, robi specjalizację. Czy musi się potem jakoś dokształcać?
Medycyna to przygoda na całe życie. Nie można na chwilę zaniedbać siebie. To 6 lat studiów, które wymagają przyswojenia wiedzy teoretycznej i praktycznych umiejętności, potem mamy 13-miesięczny staż, gdzie adept przechodzi przez wszystkie dziedziny medycyny i podejmuje decyzję w jakim kierunku chce się specjalizować. Kiedyś specjalizacja uwarunkowana była możliwością zatrudnienia, teraz obowiązuje tryb rezydencki i pozarezydencki. W trybie rezydenckim dwa razy w roku odbywa się nabór i w zależności od tego, ile lekarz otrzyma punktów na lekarskim egzaminie końcowym, może startować do konkursu na poszczególne dyscypliny rezydenckie. Nie zawsze udaje się dostać do wybranej jednostki kształcącej czy na wybraną dyscyplinę, wtedy można próbować w innym miejscu lub w innej dziedzinie, albo próbować swych sił w kolejnym konkursie.
Z czego wynika to, że niektóre specjalizacje cieszą się większym zainteresowaniem?
Myślę, że decydują o tym trochę warunki późniejszej pracy. Dużą popularnością cieszy się np. medycyna rodzinna, gdzie nie trzeba dyżurować, pracuje się w trybie trochę urzędniczym, w godz. 8-18, tylko w dni robocze, z przerwą na wizyty domowe. To unormowana praca, nieporównywalna do dyscyplin zabiegowych czy medycyny ratunkowej, gdzie dyżury są 24-godzinne, lekarz musi być w gotowości cały czas. Pacjenci w bardzo ciężkim stanie, po wypadkach, udarach, zawałach, trafiają na SOR o każdej porze dnia i nocy. I czeka na nich zespół specjalistów. To inny rodzaj pracy, wymagający dużej odporności, umiejętności radzenia sobie z sytuacjami stresowymi.
A czy zdaniem pana profesora pacjenci na przestrzeni lat się zmienili? Mamy teraz rozwinięty internet, wiele osób zanim przyjdzie do lekarza, najpierw używa próbuje sobie coś „wygooglować”.
Są różne grupy pacjentów. Jest grupa, która przychodzi do lekarza z takim gotowym rozpoznaniem i są zdeterminowani, aby to rozpoznanie utrzymać. Trzeba nieraz długich rozmów, aby ich przekonać, że ich podejrzenia, na podstawie kilku objawów, nie potwierdzonych badaniem lekarskim, bez badań dodatkowych, mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. A pacjent argumentuje, że jak wpisuje określone objawy w internecie, to mu wyskakuje właśnie taka diagnoza.
Ale internet nie zastąpi chyba nam lekarza?
Ten kontakt z lekarzem jest niezastąpiony. W internecie mamy tylko suche fakty, wpisujemy tylko objawy, niezależnie od ich gradacji. Dla nas może się wydawać, że ból jest objawem determinującym, najgorszym co może nas spotkać. A on jest często przypadkowym objawem towarzyszącym schorzeniu. Sedno dolegliwości tkwi w innym miejscu. Natomiast lekarz ocenia, przeprowadzając wywiad z pacjentem, używając podstawowych narzędzi np. słuchawek czy w przypadku neurologa młotka neurologicznego, jak organizm zachowuje się. Zleca badania dodatkowe, aby potwierdzić lub wykluczyć diagnozę. Dopiero jak ma rozpoznanie, zastanawia się nad leczeniem. Tego nawet najbardziej wymyślna sztuczna inteligencja nam nie zaproponuje. Owszem, internet jest ułatwieniem, np. przy prostym wypisywaniu recept, podpowiada nazwę leku, jaka jest refundacja, jakie są dawki leku. Komputery pomagają nam w diagnostyce – to analiza obrazów, rezonansu, tomografii. Taka pomoc daje nam szansę, aby pacjent był lepiej zaopatrzony.
Także żadna teleporada, czyli to, co nam zostało po pandemii, nie zastąpi kontaktu z lekarzem. W krótkich sytuacjach korygowania leczenia, przedłużenia terapii kontakt bezpośredni nie zawsze jest potrzebny, ale w diagnostyce pacjenta, kontakt z lekarzem jest nieodzowny. To zresztą w kształceniu na UMB podkreślamy, duży nacisk kładziemy na zajęcia praktyczne, tak aby student miał kontakt z rzeczywistym pacjentem. Bo suche fakty opisane w podręcznikach nie zawsze mają odzwierciedlenie w rzeczywistości. Rzadko pacjent trafiający do szpitala ma usystematyzowane objawy, najczęściej nie przeczyta wcześniej podręcznika medycyny i lekarz musi w praktyce zobaczyć, jak to wygląda. Dlatego ważna jest nauka praktyczna zawodu. Nasza uczelnia stale zabiega o rozszerzenie bazy dydaktycznej o kolejne kliniki. Dużym wyzwaniem jest obecnie onkologia, uczulenie młodych lekarzy na problemy onkologiczne. Onkologia jest obecnie rzeczą dominującą w chorobach, oprócz tych związanych z szeroko pojętą miażdżycą, gdy kilkadziesiąt największy problem stanowiły choroby infekcyjne.
A czy są szczególne rzeczy, które robią pacjenci, a które drażnią lekarzy? My już trochę o tym powiedzieliśmy, że czasem przychodzi pacjent i wszystko wie, tylko chce jakąś receptę czy zabieg. Ale może jeszcze na coś warto uczulić pacjentów?
Ja u swoich pacjentów nie widzę takich sytuacji. Dla mnie najważniejsze jest, że pacjent chce uzyskać poradę, szuka dla siebie pomocy. Może jedynie czasem trochę przeszkadza brak zaufania ze strony pacjenta, próba podważania diagnozy, choć jest to naturalne z drugiej strony, każdy jest niepewny w sytuacji choroby. Także nie widzę zachowań, które byłyby nieakceptowalne dla lekarza. Każdy z nas inaczej reaguje, musimy się do tego dostosować.
Od 2020 jest pan dyrektorem Uniwersyteckiego Szpitala klinicznego w Białymstoku, największego szpitala w woj. podlaskim. Jak z tego punktu widzenia pan sądzi – co mogłoby polepszyć system służby zdrowia w Polsce.
To chyba pytanie nie do dyrektora szpitala, ale raczej do ministra zdrowia. Natomiast ja myślę, że w głównej mierze, to różnego rodzaju limity, ograniczenia w świadczeniach zdrowotnych. Tego się nie da zaplanować, że będziemy tak i tak chorować, że tylu i tylu pacjentów trafi do szpitala. Mamy już wiele schorzeń w opłatach pozalimitowych, ale te opłaty nigdy za rzeczywistą pracą szpitala nie nadążają. Choć na szczęście to się zmienia. Np. kiedyś było tak, że limitowane były porody, ponadlimitowe wymagały dodatkowych uzgodnień. Teraz na szczęście każdy poród jest już opłacony przez NFZ.
Trochę kulejącą częścią jest też opieka ambulatoryjna, widzimy to po ilości pacjentów, którzy trafiają na SOR. To głównie pacjenci, którzy powinni być przyjęci w poradniach lekarzy rodzinnych czy poradniach specjalistycznych. Przyjmujemy ich, ale to wymaga zmian organizacyjnych, bo SOR-y są do ratowania życia i zdrowia, a nie załatwiania codziennych bolączek, wynikających z niewydolności ambulatoryjnej opieki zdrowotnej.
A jakie wyzwania stoją jeszcze przed medycyną? Jak może wyglądać za kolejne 30 lat?
Nie wiem, to jest pytanie dla następnego pokolenia. Myślę, że na pewno dalej postępować będzie komputeryzacja, cyfryzacja, badania diagnostyczne przeniosą się na poziom genów, poziom komórkowy. Widzę dużą szansę w diagnostyce genetycznej chociażby w chorobach nowotworowych. Teraz mamy rozpoznanie, na podstawie badania histopatologicznego stwierdzamy chorobę nowotworową, standard leczenia obejmuje podanie chemioterapii, radioterapii, czasem zabiegu operacyjnego. Ale wiemy, że każdy z nas jest inny, każdy inaczej reaguje na różne leki, widzę dużą szansę w personalizacji leczenia. Określenie jaki mamy garnitur genów, na ten podstawie dobierać leki, aby uniknąć działań niepożądanych. Może się okazać, że np. lek o słabszym działaniu może dla kogoś okazać się korzystniejszy i pozbawiony skutków ubocznych. Uważam, że leczyć trzeba pacjenta, a nie chorobę. To jak z garniturem, inaczej leży ten kupiony w sklepie, a inaczej ten uszyty na miarę.
W 2023 roku cykl „Pytanie do specjalisty” miał 24 audycje, dzięki panu profesorowi udało się je przygotować. Bardzo dziękujemy. Czy możemy liczyć na kolejne spotkania w nowym roku? Czy może są już pomysły na nowe audycje?
To ja dziękuję, że mogę w radiu prowadzić te audycje, że możemy naszym słuchaczom przekazać te wiadomości. W tym roku ciekawe także dla mnie były audycje ze specjalistami z NFZ, bo one nam pokazały w sposób praktyczny jak to jest. Wszyscy narzekamy na tą organizację zdrowia, a często to wynika z niewiedzy. Zespół specjalistów z NFZ pokazał nam, jak w tych meandrach nieraz biurokratycznych jako pacjenci mamy się poruszać. Natomiast jakie będą kolejne audycje – jeśli ojciec Mateusz pozwoli, niech słuchacze zadecydują, jakie mają potrzeby, o czym chcieliby posłuchać, czekamy na zadania i będziemy je realizować.