Nadwaga i otyłość – rola diety
prof. dr hab. Lucyna Ostrowska
Dieta osób z nadwagą i otyłością była tematem ostatniej audycji z cyklu „Pytanie do specjalisty”. Gościem prof. Jana Kochanowicza była prof. Lucyna Ostrowska, kierownik Zakładu Dietetyki i Żywienia Klinicznego Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku
Posłuchaj tego programu
Cykl audycji “Pytanie do specjalisty” powstał dzięki wsparciu Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podlaskiego w ramach zadań publicznych w sferze ochrony i promocji zdrowia na realizację w 2021 roku.
Na stronie Zakładu Dietetyki i Żywienia Klinicznego UMB jest zamieszczone przepiękne zdjęcie z dużą ilością warzyw, owoców. Czy to znaczy, że są one szczególnie ważne w naszej diecie?
Na pewno tak, a zwłaszcza teraz, w okresie jesiennym, potrzebne są nam witaminy i minerały, by wzmocnić odporność. Potrzebny jest też błonnik pokarmowy, by prawidłowo pracowały jelita. Na pewno warzywa i owoce to przede wszystkim zdrowie. A my zajmujemy się promowaniem zdrowia przez zdrową żywność.
Nadwaga i otyłość w społeczeństwie występują coraz częściej. Kiedyś wydawało się, że to Amerykanie mają z tym największy problem. Teraz, patrząc na nasze ulice, wydaje się, że też idziemy w tę stronę. Czy to prawda?
To niestety prawda. Okazało się, że w ubiegłym roku odsetek otyłych dzieci w Polsce był największy w całej Europie. A skoro mamy otyłe dzieci, to potem mamy otyłe społeczeństwo w wieku dorosłym i związane z tym zaburzenia metaboliczne i choroby, takie jak cukrzyca, nadciśnienie, zawały, udary.
Czyli nie tylko dorównaliśmy, ale wyprzedziliśmy Zachód pod tym względem?
Wyprzedziliśmy pod tym względem Europę Zachodnią. Wcześniej dużo dzieci otyłych było w Niemczech, Hiszpanii, na Malcie. Teraz najwięcej jest ich w Polsce. To bardzo smutna wiadomość. Druga zła wiadomość, jaka się ukazała w publikacjach medycznych jest taka, że w 2020 roku, w czasie jednej fali pandemii przeciętny Kowalski przytył o 3 kg, co jest niepokojące, bo z kolei te osoby, które przechorowały Covid-19 – niestety chudły. Czyli patrząc statystycznie, jak ktoś schudł, a ktoś drugi przytył średnio 3 kg, to znaczy że tak naprawdę przytył więcej.
W drugiej fali pandemii przybyło już średnio 3,5 kg na dorosłego Polaka. Ostatnia fala nie została jeszcze policzona, a teraz mamy kolejną. A to oznacza, że w ub. roku zwiększyliśmy masę ciała przeciętnie o 6-7 kg. To jest naprawdę dużo. To oznacza, że osoby, które miały nadwagę przeszły w stan otyłości czyli choroby, a osoby, które były otyłe zwiększyły stopień otyłości czyli zwiększyły powikłania tej choroby.
Co takiego zadziało się podczas pandemii, że nas jest coraz więcej?
Przede wszystkim w marcu 2020 roku zostaliśmy wszyscy zamknięci w domach, większość osób przeszła na pracę zdalną. A w domu jest większy dostęp do żywności. Na początku wszyscy myśleliśmy, że tej żywności zabraknie, więc kupowaliśmy na zapas, głównie produkty z długą datą przydatności, a to głównie produkty mączne, kasze, makarony. Potem ta żywność zalegała na półkach, trzeba było ją zjeść. Przebywanie w domu oznaczało, że można było ją przygotować, był na to czas.
Druga przyczyna była taka, że wiele osób bało się, czy nie zachoruje, czy utrzyma pracę, z czego będzie żyć. Doszły więc stresy społeczne. I te stresy większość rozładowywała jedzeniem, a niektórzy niestety także alkoholem, co dawało jeszcze dodatkową wartość kaloryczną.
I trzecia rzecz – zamknięto siłownie, a stacjonarny tryb życia ma wpływ na zwiększanie masy ciała. Jedliśmy za dużo, za mało wydatkowaliśmy. I bilans był taki, że zebraliśmy to wszystko w tkance tłuszczowej.
To, że nas zamknięto w domach, nie pozwalano wyjść nawet do parku czy lasu, co oznaczało, że za jednym podpisem ograniczono nam tak potrzebną aktywność ruchową.
Ograniczenie aktywności ruchowej to jedno, ale i druga ważna rzecz – wiadomo, że odporność, którą chcieliśmy mieć, by przeciwstawić się wirusowi, jest tracona gdy źle się natleniamy, czyli nie jesteśmy na świeżym powietrzu, a zamykamy się w źle nawilgoconym pomieszczeniu, ogrzewanym np. kaloryferem. Nasza odporność spadała, a narastała ilość tkanki tłuszczowej, która generowała powikłania. I statystyki za rok 2020 są bardzo niekorzystne – o 48 proc. wzrosło ryzyko śmierci na Covid-19 u osób z otyłością w stosunku do osób z prawidłową masą ciała. Okazało się, że powodów tego jest dużo. Przede wszystkim osoba chorująca na otyłość ma już generalnie gorsze warunki wentylacji, pracy układu oddechowego, miewa zespoły hipowentylacji, bezdechu sennego. A mając jeszcze zainfekowany układ oddechowy przez covid, osoby te trafiały na oddział intensywnej terapii, musiały być intubowane, sztucznie podtrzymywane… I niestety szybciej umierały.
Proszę przypomnieć, kiedy mówimy o nadwadze, a kiedy o otyłości? Jak można to sprawdzić u siebie? Czy wystarczy obejrzeć się w lustrze, np. w sklepie?
Niestety, lustra sklepowe są często tak dobierane, by nas zmniejszać, by przedstawić nas w tym korzystniejszym wizerunku. Dlatego chcąc odpowiedzieć na pytanie czy mamy problem z nadwagą, czy już chorujemy na otyłość, potrzebujemy wagi i centymetra. Wyliczamy wtedy wskaźnik BMI, w którym nasza masa ciała w kg to licznik, a mianownikiem jest nasz wzrost w metrach do kwadratu. Z tym że większość z nas ma tendencję do zawyżania wzrostu, dlatego trzeba zmierzyć go dokładnie, dobrą, sztywną miarką. Jak podzielimy te wartości przez siebie i wynik wskaże mniej niż 25, to znaczy że jest wszystko w porządku. Wynik BMI w przedziale 25-30 oznacza nadwagę, czyli stan, kiedy możemy nad tym jeszcze zapanować i staramy się nie zwiększać, a najlepiej wrócić do prawidłowej masy ciała. Jak wartość BMI jest równa albo przekroczy 30, mówimy o otyłości i jest to stan, w którym trzeba się starać, by nie zwiększyć tego wskaźnika. Bo każde zwiększenie go o 1, pogarsza rokowanie co do chorób towarzyszących otyłości. Tkanka tłuszczowa wydziela bowiem szereg substancji zapalnych, które nazywamy cytokinami, a burza cytokinowa powoduje, że zaczynają chorować poszczególne narządy i układy, co kończy się m.in. nadciśnieniem, cukrzycą, kamicą pęcherzyka, dną moczanowa, zawałem, udarem.
Drugi ważny wskaźnik to obwód talii. Do jego zmierzenia potrzebny jest centymetr, tylko nie taki rozciągnięty, ale najlepiej nowy. Jak obwód talii u pań przekracza 80 cm, a u panów 94 cm, oznacza, że mamy problem z nadmiernym gromadzeniem się tkanki tłuszczowej w jamie brzusznej, co jest niekorzystne nawet u osób szczupłych. Może być tak, że masa ciała jest prawidłowa, BMI wynosi poniżej 25, a i tak będziemy chorowali, bo za dużo tkanki trzewnej gromadzi się w jamie brzusznej i to też powoduje zaburzenia metaboliczne.
Jest taka opinia, że nadwaga i pulchne kształty są mniej niebezpieczne niż tzw. pierś marynarska, która się trochę osunęła – co dotyczy szczególnie panów. Czy to prawda?
Mamy różne rodzaje otyłości. Każda jest chorobą, ale nie są to równoważne choroby. Jak mamy otyłość taką ogólną, czyli pośladkową i udową, to pacjent może chorował nie będzie z powodu zaburzeń metabolicznych, ale będzie miał obciążenia stawów, kręgosłupa, u panów częściej będzie występować nowotwór prostaty, a u pań – nowotwór macicy czy piersi. Te metaboliczne powikłania bardziej dotyczą otyłości brzusznej – przy tzw. „brzuchu piwnym”. Teraz też bardzo dużo takiej otyłości brzusznej mamy u kobiet, gdy jeszcze kilka lat temu panie głównie miały mniej groźną metabolicznie otyłość, czyli występującą głównie na udach i pośladkach.
Jaki jest związek otyłości z chorobami?
Tkanka tłuszczowa to nie tylko coś, co nosimy i co może przeszkadzać nam w dobrze fajnego ubrania. Ona składa się z takich komórek jak adipocyty. Jeśli zgromadziły one już maksymalną ilość energii, więcej nie dają rady, to przerastają, są niedotlenione i wchodzą w stan zapalny, broniąc się przed tą kumulacją energii. I produkują niedobre hormony i cytokiny, które z krwią krążą po całym ustroju i powodują gorszą pracę insuliny, czyli hormonu odpowiadającego za gospodarkę węglowodanową ustroju. Zwiększa się też wydzielanie leptyny – jest jej tak dużo, że nasz ośrodek sytości i głodu jej nie odbiera jak powinien i nie reaguje na sygnały, by więcej nie jeść. I zaczynamy chorować. Najczęstszym schorzeniem jest nadciśnienie tętnicze. Najprawdopodobniej jest ono wywołane bardzo dużą ilością produkowanej insuliny. Poza tym u osoby, która przybiera na masie ciała (a tak naprawdę na masie tkanki tłuszczowej), też zwiększa się łożysko naczyniowe, bo serce więcej krwi musi przepompować. Powiększa się lewa komora i dochodzi do zaburzeń w układzie sercowo-naczyniowym i do nadciśnienia tętniczego. Dobra wiadomość jest taka, że przy redukcji masy ciała, jeśli nie mamy do czynienia ze skrajną otyłością, z BMI powyżej 40, jest to proces odwracalny, choć nie do końca. Jak mamy już powiększoną lewą komorę, ona się nie zmniejszy, ale możemy poprawić, czyli obniżyć ciśnienie tętnicze. Natomiast każda osoba, która wchodzi w stan otyłości powinna starać się, by jej już nie zwiększyć, a wręcz ją leczyć, bo potem procesów nieodwracalnych może być wiele. Nawet jak się zredukuje masę ciała. Np. jeśli wątroba, która była na początku tylko stłuszczona, przejdzie w stan zapalny i zacznie włóknieć, to jest to już nieodwracalny proces
Może jedzenie jest przyjemnością, sposobem na rozładowanie emocji, ale trzeba zdawać sobie sprawę z konsekwencji, jeśli budujemy przy tym tkankę tłuszczową trzewną.
Na co powinniśmy zwrócić uwagę, na jakie czynniki? Teraz nie jesteśmy już zamknięci, lasy i parki są otwarte. Wydaje się, że pandemia nie spowoduje niedoborów żywności, nie musimy zjadać zapasów. Na co więc uważać w codziennym życiu, aby tej masy nam ubyło i żebyśmy wrócili do zdrowia i rozmiarów sprzed pandemii?
Niestety, mimo że możemy już swobodnie wyjść na spacer, to wcale tak chętnie nie chodzimy. Otworzyły się siłownie, ale wcale się nie zapełniły. Nie wszyscy bowiem wrócili do aktywności fizycznej. A na pewno każdy ruch jest lepszy niż żaden i zdrowszy niż gdyby go nie było. Oczywiście przesada w ruchu i dyscypliny narażające na przeforsowanie się też nie są dobre. Ale spacer godzinny dla poprawy nastroju, natlenienia i kondycji – jak najbardziej polecamy.
Drugą istotną rzeczą jest prawidłowy sen. To też może być przyczyna wzrostu masy ciała, jeśli śpimy za krótko lub za długo. Wydzielający się wtedy niekorzystny hormon kortyzol powoduje odkładanie tkanki tłuszczowej. Prawidłowy sen u dorosłego powinien trwać około 7 godzin.
Trzeci element to dieta. Nie namawiam do skrajnych diet, ale do prawidłowego żywienia. Przede wszystkim warto sobie planować, co będziemy spożywali. Żeby nie było tak, że wstajemy i chwytamy na śniadanie to, co jest pod ręką. Warto zaplanować, że tego dnia będą to np. kanapki, kolejnego płatki, a następnego jajecznica. Urozmaicenie tego jedzenia powoduje, że nie będziemy mieli niedoborów żywieniowych. Trzeba zwrócić uwagę na rozsądne porcje. Bo jeżeli raz w tygodniu się zważymy i okaże się, że przybraliśmy na wadze, to oznacza że przez tydzień jedliśmy za dużo, więcej niż nasz organizm potrzebował.
Co wybierać w żywności? Na pewno nie powinny to być produkty tłuste, choć nie mówię, żeby w ogóle ich unikać, ale je limitować. One zwykle są wysokokaloryczne. Generalnie im coś ma więcej tłuszczu lub cukru w sobie, tym tego powinniśmy jeść mniej. Wybierajmy chude gatunki mięsa, chude produkty mleczne, nie zawsze trzeba kanapkę smarować grubo masłem czy margaryną. Powinniśmy unikać takich produktów jak kiełbasy, golonki, boczki, pasztety czy parówki. Na pewno powinniśmy korzystać z warzyw, z owoców już trochę mniej – wystarczy dwie porcje, czyli dwie własne garstki dziennie. Najlepiej jeść owoce jako przekąskę między śniadaniem a obiadem oraz obiadem a podwieczorkiem.
Generalnie zasada prawidłowej diety jest taka, że pół talerza powinny zajmować warzywa, ¼ – białka (czyli jajko, ser, mięso, ryby) i ¼ – węglowodany (kromka chleba, dwa ziemniaki czy pół woreczka ryżu). Natomiast co my Polacy robimy źle? Przede wszystkim źle przygotowujemy mięsa. Zwykle są w jakimś sosie, a jak już nie ma sosu, to polewamy jakimś masłem, oliwą. Tłuszczu jest tam wtedy za dużo. Zbyt mało jemy grubych kasz, za dużo ziemniaków i makaronów. Za dużo spożywamy cukru i soli. To dwie białe śmierci. Cukier najlepiej wyeliminować całkowicie. On i tak znajduje się w większości produktów pochodzenia roślinnego. Nie należy pić słodkich napojów z kartonów. Należy też uważać na słone przekąski. One są niewskazane, bo nie liczy się, ile ich się zje. Najczęściej się je, aż się skończą. Lepsze będą paluszki z marchewki, papryki, głąby z kapusty, kalarepa. Nawet jak zrobimy do tych warzyw dipy z chudych jogurtów, z przyprawami, będzie to naprawdę świetna przekąska, przede wszystkim zdrowa i bez dużej ilości kalorii.
Namawiam wszystkich do wypijania 2 litrów płynów dziennie, panów – do 2,5 litra. I to płynów obojętnych, nie jakiś słodkich napojów. Na pewno nie piwa. Piwo przez wiele osób nie jest postrzegane jako alkohol, a ono też musi się zmetabolizować w wątrobie. To też produkt wysokokaloryczny. Duże piwo ma ok. 350-500 kcal, to bomba kaloryczna.
Warto też jak najmniej używać patelni. Ona nie jest niczym dobrym. Zawsze tam lejemy oliwę, to też tłuszcz, który się odłoży w tkance tłuszczowej.
Żeby sprawdzić, czy się dobrze żyje, trzeba raz w tygodniu się zważyć i zobaczyć, czy idzie się w dobrą czy złą stronę. Jak sobie nie radzimy, warto zgłosić się do lekarza, który zleci badania kontrolne i skorzystać z rady dietetyka.
W obecnej sytuacji warto też myśleć o wzmocnieniu swojej odporności. Czyli skontrolować zawartość witaminy D, w razie niedoborów zastosować suplementację lekiem. O odpowiednią dawkę najlepiej zapytać lekarza rodzinnego. Trzeba też zadbać o odpowiedni poziom cynku i selenu. Wskazane są ryby nawet trzy razy w tygodniu, orzechy (wystarczy zjeść 9 orzechów czy migdałów dziennie).
Ja jestem ogromnym wielbicielem jabłek. A Pani Profesor mówi, że owoce w dużych ilościach są jednak niekorzystne. Dlaczego?
Owoce dobrze wpływają na naszą dietę, są źródłem witamin, minerałów, błonnika pokarmowego, ale zawierają też fruktozę. U osób z nadwagą i otyłością fruktoza powoduje przekształcanie do triglicerydów, które będą się odkładały w tkance tłuszczowej. Dorosłemu człowiekowi w prawidłowo zbilansowanej diecie owoce są potrzebne w dwóch porcjach – każda wielkości naszej garści. Czyli takie jedno niewielkie jabłko na śniadanie i podwieczorek wystarczy. Na pewno nie 1,5 kg jabłek dziennie, jak potrafią jeść niektórzy moi pacjenci, aby zabić głód. Głodu nie zabiją, a zwiększają objętość żołądka. Jabłko też ma swoje kalorie, takie 1,5 kg to połowa dziennej diety redukcyjnej. Może się okazać, że jeden schabowy będzie mieć mniejszą wartość energetyczną niż te 1,5 kg jabłek. Poza tym niestety to rozciąganie żołądka powoduje, że chce się nam potem więcej jeść.
Mówiła Pani o 2 litrach płynów dziennie dla pań i 2,5 litra dla panów. Co wybierać?
To może być herbata, nie musi być czarna. Namawiam na herbaty zielone, białe, owocowe, oczywiście niesłodzone. Woda świetnie się sprawdza latem, gdy chce się nam pić. Zimą już nie zawsze się sprawdza, bo zmniejsza się pragnienie. Wielu moich pacjentów mówi, że ma wodowstręt, nie może na nią patrzeć. Dlatego proponuję kupić mnóstwo różnych herbat, sama czasem mam ich 16 w domu, różne smaki np. poziomkowa, malinowa, imbirowa, żeby je ciągle zmieniać. Co ważne, o tej porze roku nie pijemy herbaty zimnej. Jak przychodzimy do domu z zewnątrz i nie napijemy się czegoś gorącego, to zjemy dużo więcej, niż powinniśmy, gdyż organizm broni się przed wychłodzeniem. Dobrze jest wypić wtedy coś ciepłego, to rozładujemy to uczucie głodu i możemy pomyśleć o prawidłowo zaplanowanym posiłku.
Woda gazowana czy niegazowana?
W większości dietetycy osobom chorującym na otyłość zalecają niegazowaną, bo taki pacjent już ma problem z wypełnieniem brzucha dużą ilością tkanki tłuszczowej i uniesioną przeponą. Jak dodatkowo wypełnimy żołądek i jelita gazowaną wodą, przepona jeszcze bardziej się uniesie i zmniejszy się przestrzeń w klatce piersiowej. Pogarszają się wtedy warunki oddechowe i warunki pracy serca. Natomiast osoby, które nie mają dużego brzucha, mogą pić wodę gazowaną. Chyba, że ktoś ma refluks żołądkowo-przełykowy, to wtedy też nie jest ona wskazana.
Bardzo często jestem pytana czy pić wodę z cytryną. Taka woda jest tzw. alkalizującą. Większość z nas stosuje dietą mieszaną, je dużo produktów zakwaszających jak jajka, pieczywo, mięso, słodycze. Dlatego potrzebujemy w diecie produktów alkalizujących, by to zobojętnić. Takim produktem jest np. woda z cytryną czy cytryna. Taka woda także u osób mających zaparcia może też pobudzić perystaltykę jelit. Czyli woda z cytryną tak, ale już nie woda z cytryną i miodem – bo ta ma fruktozę, więc dla osoby chorej na otyłość będzie to niedobre.
Miód kojarzy się nam ze zdrowym produktem, a Pani sugeruje, że nie do końca?
Miód jest naprawdę bardzo dobrym produktem spożywczym, ale nie dla wszystkich. Dla osób zdrowych jest zalecanym produktem, zwłaszcza teraz, ponieważ podnosi odporność. Jest dobrym cukrem, ale to ciągle cukier. Osoby, które mają nadwagę czy są otyłe, a zwłaszcza jak mają podwyższone triglicerydy, muszą go unikać albo ograniczać do łyżeczki – półtorej na dobę.
W sklepach zielarskich jest mnóstwo ziół, herbatek ziołowych. Czy warto wspomagać dietę ziołami? Po jakie mieszanki sięgać lub których unikać?
Nie jestem zwolennikiem samodzielnego dobierania ziół, myślę, że należy to zostawić lekarzom. Np. żeń szeń, zioło młodości, witalizujący, okazuje się, że może rozregulować układ sercowo-naczyniowy, z kolei np. imbir może powodować reakcje uczulające, nudności. Trzeba wiedzieć co dla kogo. Bezkarność stosowania ziół należy odłożyć do lamusa, nawet jak czytamy w internecie, że komuś pomogło, nam może zaszkodzić. Poza tym pojawiły się zioła, które są nie wiadomo jakimi mieszankami, niewiadomego pochodzenia. Mieliśmy takie niechlubne zioła chińskie czy tybetańskie, gdzie były dodawane śladowe ilości narkotyków albo leków. Zioła podlegają najmniejszej kontroli farmaceutycznej. Dlatego do stosowania ziół bez kontroli lekarza czy aptekarza bym nie namawiała.
W naszej tradycji kulinarnej popularne są grzyby. Spacerujemy, zbieramy. Czy przy odchudzaniu, właściwej diecie są potrzebne?
Nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Zależy jak są przygotowane. Np. kanie smażone na maśle to produkt wysokokaloryczny. Także pieczarki czy boczniaki zwykle są podsmażane czy duszone, to też produkt ciężkostrawny i wysokoenergetyczny (ze względu też na sosy). Natomiast jeśli grzyby są zamarynowane bez cukru i jak są zebrane przez osobę, która się na tym zna, to raczej dobry produkt. Kalorii ma niedużo, choć zbyt dużo cennych witamin i minerałów może nie ma. Jednak do rozładowywania wieczornego głodu namawiałabym bardziej do ogórka konserwowego. Nie kwaszonego, bo on przeciwnie – zachęca do jedzenia, tak jak kapusta kwaszona zwiększa łaknienie. Ale kwaszone produkty z kolei zawierają też korzystne bakterie, zalecane przy redukcji masy ciała. W chorobie otyłościowej niezmiernie ważne jest właśnie dostarczanie produktów kwaszonych lub probiotyków, po to, by poprawić mikrobiotę jelitową. Bo bakterie jelitowe mogą u pacjenta zrobić dużo złego: pogorszyć stan zapalny w ustroju, zmienić preferencje smakowe, mamy bakterie zwiększające chęć jedzenia słodkiego, mogą zaburzać produkcję neuroprzekaźników serotoninowych i sprzyjać depresji.
Wiadomo, że dieta mączno-ziemniaczana negatywnie wpływa na naszą wagę. Jest takie stwierdzenie, że same ziemniaki nie są problemem dietetycznym, większym jest to, co na nie położymy.
Dwa ziemniaki dziennie nikomu nie zaszkodzą, nawet pacjentowi chorującemu na otyłość. Ale też ziemniak ziemniakowi nierówny. On może mieć dużo wartości, zwłaszcza teraz, świeżo wykopany, będzie zawierał dużo witaminy C i potasu. Są takie odmiany, które można jeść ze skórką, pod którą tej witaminy C jest najwięcej. Ziemianki różnią się też zawartością skrobi. Jak dbamy o wartość energetyczną posiłków, powinniśmy wybierać te z mniejszą zawartością skrobi. Poza tym ciepły ziemniak nie równa się zimnemu. Po ugotowaniu i wystudzony ma tzw. skrobię oporną, która mniej się wchłania i odżywia bakterie jelitowe, więc działa bardzo korzystnie. My niestety najczęściej jemy ziemniaki rozduszone lub w postaci pure, z masłem czy śmietaną, co podnosi indeks glikemiczny i powoduje wydzielanie nadmiernej ilości insuliny. Ale ziemniak saute, bez sosu czy masła, cały, krojony paseczkami i nie przetworzony (smażony czy w postaci frytek) – jak najbardziej może być w naszej diecie.
Czy czas spożywania posiłków ma znaczenie, ma wpływ na masę ciała, na to jak przyswajamy produkty?
Nie ma tu jednej odpowiedzi. Każdy z nas nosi zegar biologiczny zlokalizowany w podwzgórzu, który tyka co do wydzielania hormonów, enzymów. Zawsze podaję przykład kury, która ma mały mózg, a wie o której wstać, kiedy chodzić i dziobać, a kiedy iść do kurnika. Najpierw myślano, że idzie do kurnika, bo ma kurza ślepotę (tzw. zmierzchową) i nie widzi o zmroku. Ale się okazało, że ona idzie do tego kurnika nawet jak jest jeszcze widno, bo ma swój zegar biologiczny. I my mamy taki sam zegar. Jak ktoś go zaburza, je w nie swoich porach, będzie gorzej wydzielał hormony i enzymy, gorzej będzie trawił, metabolizował. Jak ktoś się na to godzi i je nieregularnie, ale mniej, i waga stoi w miejscu, to jeszcze pół biedy. Ale jak chce jeść nieregularnie, tyle ile jadł i masa ciała przybiera, to ten komfort się zaburzy. Dlatego warto dyscyplinować się godzinami. Ale dla niektórych takie pilnowanie godzin to z kolei za duży stres. Wtedy mówię trudno, aby tylko było tak, że jesz tyle ile potrzebujesz i nie przybierasz na wadze.
Pojawiły się teraz różne posty, godzinowe, dniowe, tygodniowe. Badania naukowe mówią, że te posty są równoważne z regularnymi posiłkami. Okazuje, że ludzie robiący posty „16 godzin nie jem i 8 godzin jem”, lepiej utrzymują należną masę ciała lub ją redukują. Wchodzą w taki rytm, że oczyszczają organizm przez 16 godzin, organizm się na to godzi i daje komfort, że nie będzie chorował, a oni wtedy jedzą przez 8 godzin i bardziej się pilnują co jedzą (oczywiście nie wszyscy).
Jestem zwolennikiem zegara biologicznego i za regularnym jedzeniem, ale znam osoby, które jedzą 2-3 posiłki dziennie i są zdrowe, nie mają nadwagi ani otyłości.
Generalnie nie jestem też za postami, bo kiedyś się kończą i potem zwykle wraca się do dawnych niedobrych nawyków żywieniowych i pogarsza się swój metabolizm oraz parametry cholesterolu i/lub glukozy. Nie lubię skrajności. Dlatego namawiam pacjentów do w miarę regularnego jedzenia, i tego, aby po godz. 18, a zwłaszcza 19 w naszej strefie klimatycznej, nie jeść. Także jak ktoś stosuje 16-godzinny post, to po 18 też nie powinien jeść. Nie może być tak, że ktoś zaczyna jeść od obiadu i potem je w nocy. Badania wykazały, że takie osoby częściej chorują na zaburzenia układu sercowo-naczyniowego.
Nie jest pani zwolennikiem postów, a w prawosławiu mamy cztery dłuższe posty, poza tym pości się w środy, piątki.
To co innego. To posty w imię czegoś wyższego, naszej wiary, uszanowania boskości. Nie pościmy po to, by potem się najeść, tylko pościmy, a potem jemy prawidłowo. Jestem przeciwna tym modnym postom internetowym, że pości się np. tydzień, a potem znowu można jeść co się chce, tłuste, słodkie, bo „schudłem i mogę to sobie odbić”.