Tylko nie do psychiatry
prof. Napoleon Waszkiewicz
Gościem prof. Kochanowicza podczas ostatniej audycji był prof. Napoleon Waszkiewicz, kierownik Kliniki Psychiatrii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku.

Cykl audycji “Pytanie do specjalisty” powstał dzięki wsparciu Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podlaskiego w ramach zadań publicznych w sferze ochrony i promocji zdrowia na realizację w 2025 roku.
Generalnie boimy się psychiatry, źle się nam kojarzy. Jako neurolog wiem, że bardzo często ludzie z zaburzeniami emocjonalnymi szukają pomocy u neurologa, bo to brzmi tak mniej strasznie. A leczenie u psychiatry stygmatyzuje. Jak to z punktu widzenia specjalisty psychiatrii wygląda?
Jeszcze wciąż mnie to zadziwia, że to może stygmatyzować, bo badania wskazują na to, że do 75. roku życia minimum 50% z nas będzie miało jakieś zaburzenie psychiczne. Więc połowa populacji. To tak, jakbyśmy trochę siebie stygmatyzowali. Oczywiście, wciąż jeszcze są osoby, które będą chciały jednak zamiast do psychiatry pójść do neurologa. Moja żona jest neurologiem i do niej często przychodzą osoby z różnymi problemami, by porozmawiać. I które odsyła do tego właściwego specjalisty. Ale też trochę już jest mniej takiego podejścia, żeby omijać psychiatrę. Niemniej rozumiem, że zwłaszcza mężczyźni boją się rozmawiać o emocjach. Kobiety częściej chorują na zaburzenia emocjonalne, lękowe, a mężczyźni częściej uciekają w różne rzeczy.
Czyli uzależnienia, które później też wymagają pomocy specjalisty.
Tak i trzeba wrócić jednak do tych emocji, z powodu których ta osoba sięgała po różne środki psychoaktywne, żeby sobie jakoś pomóc poprawić samopoczucie. To trochę ślepa droga, dlatego że później te problemy emocjonalne są jeszcze większe, po używaniu alkoholu czy różnych stymulantów. I ta osoba i tak wcześniej czy później trafi do psychiatry.
A jak to wygląda w innych krajach? Pamiętam kiedyś te zachodnie filmy, gdzie była prezentowana wizyta u psychoanalityka i ta słynna kozetka. To było takie oswajanie pacjentów z zaburzeniami psychicznymi.
Ta kozetka to był też taki stan faktyczny. Ale wciąż są psychoterapeuci, analitycy, a więc psychoanaliza, która przebiega z kozetką i w Białymstoku, i w Polsce, i na całym świecie. To się jeszcze odbywa. Natomiast już się bardziej zwraca uwagę, nie na sam wygląd tego wszystkiego, tylko na to, co się robi. Jest teraz taki wymóg społeczny, żeby było trochę krócej, trochę lepiej, trochę szybciej. W związku z tym np. w psychoterapii niektóre metody psychodynamiczne przeszły w krótkoterminowe terapie, żeby szybciej działać. Mamy np. psychodeliczne psychoterapie, w których są podawane psychodeliki, żeby dana osoba mogła szybciej przerobić pewne tematy, żeby z mniejszym strachem, poczuciem zagrożenia, wrócić do przeszłości.
Natomiast kto drogi skraca, czasami do domu nie wraca…
Właśnie chciałem zwróć uwagę, że żyjemy coraz szybciej, często sami siebie też nakręcamy. Jak nie odbieramy telefonu, to po 2 dzwonkach już jest SMS z pytaniem, co się stało? Gdy kilkanaście lat temu rzeczą naturalną było, że wyjeżdżało się z domu do pracy, wracało po 8 godzinach i raczej nie było powodów do tego, żeby w międzyczasie się niepokoić.
W tej chwili mamy 60 milionów smartfonów w Polsce, a 38 milionów obywateli. To tak mniej więcej 1,5 telefonu na jedną osobę. Jest nawet zjawisko takie – nomofobia, że jak nie mam telefonu przy sobie, to co to będzie, jak ktoś dzwonił. Że to może będzie nieuprzejmość, bo natychmiast nie oddzwoniłem. Nie bierze się pod uwagę tego, że czasami się wyłącza telefon, jeżeli wykonuje się jakieś swoje obowiązki. To też jak z internetem, mediami społecznościowymi – jak codziennie nie zajrzę, to tak jakby mnie trochę nie było. Czyli takie opieranie swojego ego o kontakt wirtualny, a kontakt wirtualny jest zawsze uboższym kontaktem emocjonalnym, dlatego, że to jest tak jak dwuwymiarowe kino. Różni się to od życia, bo w życiu widzimy na wiele wymiarów. Kontakt na żywo, przyjście, porozmawianie, to jest o wiele więcej bodźców, niż przy kontakcie wirtualnym, inaczej przeżywa się tego typu rozmowy.
Trwa obecnie dyskusja, aby zakazać smartfonów i innych tego typu urządzeń w szkołach. Bo najczęściej widzimy taki obrazek: przerwa, młodzież siedzi na jednej ławeczce obok siebie i nikt z nikim nie rozmawia, tylko każdy trzyma jeden lub dwa smartfony i tak się kontaktują. Czym to może skutkować?
Tym, że w realnym życiu ciężko nam będzie tak naprawdę spojrzeć komuś w oczy, odpowiedzieć, popatrzeć, uśmiechnąć się. Dlatego, że przyzwyczajamy się do tego dwuwymiarowego życia. Czyli mamy cały czas zajęty, mamy poczucie kontroli, albo raczej nam się wydaje, że wiele rzeczy kontrolujemy, ale im bardziej chcemy coś kontrolować, to czasami to dużo gorzej wychodzi. Zresztą można zauważyć w społeczeństwie, że jak są osoby wysoko kontrolujące wszystko, to ludzie jednak odejdą od nich w pewnym momencie, bo to zabiera też inwencję tym innym osobom.
W takim realu najtrudniej jest posiedzieć ze sobą, porozmawiać. Jeżeli byśmy ograniczyli się tylko do takiego życia wirtualnego, to mamy duże zagrożenie depresją, bo to nam daje bardzo niekolorowe życie, mimo że widzimy kolorowe obrazki. Ale nie odczuwamy tego wszystkiego w odpowiedni sposób, nie aktywujemy swojego mózgu w wystarczający sposób, bo to jest dwuwymiarowe tylko, jest za mało bodźców. Były nawet takie prace badawcze na temat tego, czy w szkole lepiej pisać ręcznie czy na komputerach. Okazuje się, że te dwa wymiary w pisaniu komputerowym dają gorsze rozumienie tekstu, gorsze czytanie. Nam się wydaje, że my tego nie widzimy, ale tak naprawdę to pochylenie, ten charakter ręcznego pisma, daje nam dużo i w tym momencie dużo więcej zostaje nam w głowie. Były też takie badania studentów, którzy na wykładach notowali wszystko w komputerach, a nie ręcznie, to był całkowicie inny poziom zapamiętywania. To dlatego, że my zapamiętujemy to, co wiąże nas z emocjami. Jeżeli ograniczamy ilość bodźców, to daje tak naprawdę gorsze pamiętanie. I tak samo jest z tymi telefonami. Rozmowa bezpośrednia zawsze da nam inny poziom emocji, taka wirtualna rozmowa będzie zawsze ograniczona.
Czyli zakaz używania smartfonów w szkołach to dobry kierunek?
Myślę, że bardzo ciekawy, i mam nadzieję, że dobry też.
Ja ucząc się i studiując nie miałem telefonu. W tej chwili jest to narzędzie pracy, takie codzienne. Czy pozbawienie młodzieży smartfona w szkole nie zuboży ich, nie pogorszy ich edukacji?
Na pewno ubogaci w pewien sposób. Ale też jestem zdania, że warto coś zbadać, zanim się powie. Wiele rzeczy nie ma na pewno. Ja tak 99,9% daje na to, że ten kierunek byłby dobry, jeżeli młodzież by się po prostu ze sobą bardziej kontaktowała, niż przez telefon. To jest naturalne moje odczucie jako człowieka, nie tylko jako specjalisty. Oczywiście wiem, że od tego nie uciekniemy, wszystko teraz mamy w telefonach, i młodzież będzie ich pewnie coraz częściej używać chociażby na uczelni czy ucząc się. Ale jeśli będzie zakaz w szkołach, będzie to bardzo ciekawe i myślę, że na pewno dobrze zrobi zdrowiu młodzieży.
Wracając do tematu naszego spotkania. W jakich sytuacjach powinniśmy zwrócić się do psychiatry albo do psychologa? Kto powinien na pewno zasięgnąć takiej pomocy specjalisty?
Myślę, że taka osoba, która ma wątpliwość, czy coś się z nią dzieje. Bardzo dużo osób zachodzi do mnie i mówi, że sobie nie radzi w swojej rodzinie, najgorzej funkcjonuje z całej rodziny. Później okazuje się, że w sumie to najlepiej, bo wyraża swoje emocje, buntuje się przeciwko różnym takim przekrzywieniom rzeczywistości. Uruchamia swoje mechanizmy obronne. I wychodzą ode mnie z takim poczuciem, że wszystko jest w porządku, nie ma nic niepokojącego. Czyli jeżeli mamy wątpliwość, to warto zajść. Tu nie ma tak, że dostanie się od razu lek. I to nie jest tak, że jak przyjdę, to od razu dostanę jakąś łatkę i na pewno coś ze mną jest nie tak.
I nie daj Boże jeszcze ktoś zauważy, że byłem u psychiatry albo się dowie i wtedy już jestem wystygmatyzowany na całe życie.
Tak, ale coraz mniej widać taką stygmatyzację. Zresztą coraz większa jest świadomość społeczna, że tak naprawdę stygmatyzowalibyśmy co drugą osobę z nas, więc siebie samego też na pewnym etapie. I dlatego jest większa dopuszczalność, coraz więcej mówimy o tej diagnostyce. I jeżeli zaczniemy gorzej funkcjonować, widzimy, że źle śpimy, coś się z nami dzieje, nie radzimy sobie ze stresem czy czymś w domu, zawodowo czy w szkole, w relacjach, jesteśmy bardziej drażliwi, warto przyjść, zapytać, co się z nami dzieje. Może się okazać, że po prostu jest taki moment, że w danej sytuacji to jest naturalne, że w tym momencie można tolerować gorzej te obowiązki, które były wcześniej, może być bardziej ciężko. I można dostać wsparcie po prostu, a niekoniecznie od razu leki.
Jak wygląda wizyta w gabinecie psychiatry? Ustaliliśmy, że kozetka nie jest obowiązkowa. U neurologa takim atrybutem badania jest młotek neurologiczny, internista bez słuchawek nie osłucha serca, nie osłucha płuc. Jak taka wizyta u psychiatry wygląda?
Jest to rozmowa. Wiele osób nie wie, jak pierwszy raz trafia do psychiatry, o czym ma mówić. To jest już dobry początek, bo to znaczy, że już ten kontakt jest. Ale przeważnie, jak ktoś się zdecyduje na wizytę, to też pewne przemyślenia już ma i ten kontakt jest bardzo szybko nawiązywany. Badanie medyczne też bardzo często się odbywa. Zresztą my jako lekarze musimy też badać, bo jeżeli są np. jakieś problemy z sercem, np. zaburzenia rytmu, musimy tym się też zająć. My też zlecamy dużo badań, sprawdzamy, co się dzieje, czy to tak naprawdę nie jest jakaś infekcja, bo ktoś może czuć się depresyjny po zwykłej infekcji wirusowej. Pytamy też zawsze, na jakie choroby jeszcze dana osoba choruje, jakie bierze leki, osłuchujemy, badamy ciśnienie. To są podstawowe badania. Badanie neurologiczne też wchodzi w grę, gdy widzimy taką potrzebę.
Najczęściej największa wątpliwość pacjentów, zresztą pan profesor też już o tym wspomniał, jest taka, że zgłaszając się do psychiatry, dostaniemy tabletki i te tabletki będziemy musieli przyjmować do końca życia. Uzależnimy się od nich i bez nich już nasze życie nie będzie takie jak wcześniej. To jest lęk, który towarzyszy wielu pacjentom. Jak jest naprawdę?
Jakby to były poszczególne pytania, to na wszystkie byłaby odpowiedź: nie. Bo nie do końca życia, bo to zależy od schorzenia, od tego, co się dzieje. Czasami pacjenci przychodzą i mówią, że nie radzą sobie z jakąś trudną sytuacją w rodzinie. Później jest już lepiej i pada pytanie kiedy będę mógł odstawić leki, a ja wtedy pytam: a ile czasu będziecie jeszcze się wadzić w tej rodzinie? To tuż po tym, jak skończycie, można będzie odstawić leki. Bo jeżeli nic z tym nie zrobię, nie pójdę do terapeuty i ta przyczyna problemu nie ustaje, to trudno przewidzieć, kiedy leki nie będą potrzebne. To tak jakby ktoś przyszedł do neurologa z bólami głowy, a ktoś z tyłu stał i stukał go stale młotkiem w głowę. Najpierw trzeba odstawić tego stukacza młotkiem, później zajmiemy się bólem, jeżeli się utrzyma. I tak samo jest u psychiatry. Najpierw patrzymy na przyczynę, bo czasami przewlekły stres powoduje objawy depresyjne lub psychozy. Są takie zalecenia, że na przykład depresje leczy się pół roku, a jeżeli jest to depresja przewlekła, nasilona, z myślami samobójczymi, z psychotycznością albo u osób starszych, to leczymy minimum 2 lata. Zalecenia mamy, ale rozsądek tu jest najważniejszy, to nie jest na całe życie. Też nie damy wiadra leków tylko na to, że pacjent ma sytuację bardzo stresową i nie rozwiązuje tego, czyli nie dyskutuje o tym, co można z tym zrobić i nie idzie na terapię. Ja zawsze zalecam, aby coś zrobić z tym stresującym czynnikiem, a wtedy ewentualnie podejmiemy dalsze kroki odnośnie odstawiania leków. Bo też jak ktoś pójdzie na terapię i odstawi leki, będzie się gorzej czuł za chwilę, stres będzie w dalszym ciągu ogromny, to nie skorzysta też i z tej terapii.
A jak wygląda leczenie? Farmakologia, psychoterapia – czy one są stosowane razem czy oddzielnie?
To nie tylko te dwie metody, mamy też metody fizykalne leczenia jak przezczaszkową stymulację magnetyczną, elektrowstrząsy – to jest zresztą jedna z najbezpieczniejszych metod, bo już po 1-2 min. pacjent się wybudza i jest po zabiegu; mamy powierzchowną stymulację, stymulację nerwu błędnego, naświetlanie lampami, np. w czasie depresji sezonowej. Leki są podstawową metodą, bo one rzeczywiście mają ogromną skuteczność, porównując do wszystkich gałęzi medycyny. Ale psychoterapia musi iść razem, plus ewentualnie metody fizykalne, na przykład falą elektromagnetyczną, bo mózg działa – nawet bardziej niż serce – na podstawie elektrycznej, bo neurony to jest przekaźnictwo elektryczne. Nikogo nie dziwi jak się używa kardiowersji, żeby uporządkować pracę serca, a dokładnie tak samo w mózgu też porządkuje się pracę komórek nerwowych.
Komputer też czasami musimy zresetować, żeby się mu tam wszystkie rzeczy poporządkowały.
To taki sposób informatyczny: wyłączamy komputer i włączamy. I się naprawia. I jest podobnie z mózgiem. My używamy tych fal elektromagnetycznych, żeby poprawić nastrój, ale czasami na przykład jak włączamy małą częstotliwość fal, to wyhamujemy jedną prawą półkulę, żeby ta lewa mogła mieć swoje przewodnictwo i w związku z tym uspokajają się na przykład natrętne myśli i czynności w zaburzeniach obsesyjno-kompulsyjnych. Bardzo dużo takich metod używamy i one są naprawdę pomocne.
W emocjach dużą rolę odgrywają czynniki somatyczne. Lęk, niepokój, stres, to też zaburzenia rytmu serca. Czy jest tu związek?
Bardzo duży. Jak mamy stres, to od razu na wszystkie narządy to działa. Część osób na przykład ma egzamin i od razu kilka razy wychodzi do toalety, żeby jakoś poradzić sobie z parciem na mocz, a u innych od razu perystaltyka się zmienia. W sercu to samo – przyspiesza rytm, łatwiej o zaburzenia rytmu. Sam stres jest zaburzeniem wydzielania naszych hormonów z podwzgórza, z przysadki, z nadnerczy. W przypadku przewlekłego stresu ma to wpływ na każdy narząd. O ile taki lekki stres mobilizuje trochę organizm, to ten nasilony, przewlekły jest destrukcyjny i z czasem albo odwiedzimy wszystkie specjalności medyczne albo nauczymy się radzić sobie z tym stresem. Ja często mówię, że gdy dajemy lek redukujący działanie stresu na organizm, to tak naprawdę być może to jest profilaktyka innych schorzeń.
Jakie objawy, które sami odczuwamy, albo widzimy u osób bliskich, są taką czerwoną flagą bezwzględnie nakazującą wizytę u psychiatry? Czy są takie sytuacje, które wskazują na konieczność uzyskania pomocy?
Jeżeli ktoś mówi, że nie chce mu się żyć, że wolałby nie żyć, to jest ta czerwona flaga, która zawsze mówi, że trzeba się udać po pomoc. Bo za tym stoi bardzo dużo przyczyn, osobistych, ale też choćby zwykłych somatycznych objawów depresji, typu brak energii, problemy ze spaniem, brak apetytu, osłabienie. I trzeba coś z tym zrobić. Do odwiedzenia specjalisty powinny też skłaniać objawy psychotyczne, np. że ktoś uważa, że coś się dzieje, ktoś go prześladuje, są jakieś dziwne zapachy, ktoś truje. Ale to też niekoniecznie psychiatra, bo i neurolog może tu pomóc. Czasami trafiają do nas pacjenci z różnymi dziwnymi objawami, a się okazuje, że to mogą być poważne procesy, np. proces nowotworowy. Brak chęci do życia może odczuwać np. osłabiona starsza osoba, która ma coraz mniej energii, a u której gdzieś rozwija się nowotwór. Czasem o pomoc psychiatry warto poprosić, gdy ktoś odczuwa różne somatyczne objawy i chodzi od lat po lekarzach, próbuje u siebie coś znaleźć, diagnozuje się, a problem nie znika.
Najczęstsze schorzenie, z którymi pacjenci zgłaszają się do specjalisty psychiatrii to depresja?
Zaraz po schorzeniach tzw. nerwicowo-lękowych, bo to jest zawsze na pierwszym miejscu. Połowa trudności psychicznych to są te nerwicowo-lękowe, np. napady lęku panicznego czy uogólniony lęk, fobie. Ale depresja jest również niezwykle częsta. W ciągu roku mówi się, że dotyka 7-10% społeczeństwa, w ciągu życia od kilkunastu do 25% populacji, więc dosyć dużo. Zaburzenia snu są na trzecim miejscu, później problemy z uzależnieniem. Ale to też zależy od populacji, bo u dzieci na przykład częste są problemy z nadruchliwością, z deficytem uwagi. Teraz dużo diagnostyki jest także z powodu podejrzenia spektrum autyzmu, ale ja też często uspokajam, że czasami to jest tak zwana obrona autystyczna dziecka. Czyli to dziecko zamyka się troszkę w sobie, bo mu trudno z czymś, na przykład tym co się dzieje w rodzinie, odczuwa trudne emocje, ma lęk społeczny. Potem przychodzi taki młody człowiek do mnie i jest w świetnym kontakcie i mówi: bo ja już mam ich dosyć, ja już nie rozmawiam z nimi. Albo nie patrzy w oczy. Ja pytam dlaczego. Bo się boję ludzi, mam lęki od jakiegoś czasu, mam problemy jak się odezwać, co zrobić. To wynika z lęku i to jest tak zwana obrona, natomiast bardzo często jest diagnozowane jako tzw. spektrum autyzmu. Ja zachęcam do tego, żeby diagnozować, ale też, żeby spróbować porozmawiać z czym to się może u tego młodego człowieka wiązać.
Wspomniał pan o uzależnieniach. Takim najczęstszym jest chyba alkohol.
Kofeina. To 85% z nas. Ja też piję kawę, więc do tej grupy się będę wliczał.
Kofeina może do tych mniej groźnych się zalicza, ale alkohol czy nikotyna są już poważniejszym uzależnieniem.
Ale to zależy kto ile tego używa. Ja pamiętam młodego człowieka, który wypijał 6 litrów energetyka, bo tam jest kofeina i dostał objawów psychotycznych. Więc takie rzeczy też się dzieją, natomiast oczywiście kawa, jedna, dwie, trzy, nie spowoduje takich tak problemów. Jest to najczęściej używana substancja. Na drugim miejscu jest nikotyna. Natomiast pod względem używania – alkohol, a pod względem uzależnienia rzeczywiście nikotyna, bo to jest ponad 20% populacji. Obecnie ogromnym problemem są elektroniczne papierosy, bo 30% młodzieży jest uzależniona od e-papierosów, a 60% używa ich okazjonalnie.
Natomiast chyba alkohol jest takim czynnikiem tradycyjnie uzależniającym.
I najbardziej szkodliwą substancją na świecie.
W którym momencie powinno to wzbudzić niepokój – nas jako osoby używającej, tudzież gdy obserwujemy najbliższych – kiedy jest ta granica, czy można taki moment w ogóle określić, że dalej to już stop.
To jest bardzo płynna granica. Jak przeciętny Kowalski (bo jednak mężczyźni dwukrotnie częściej się uzależniają od alkoholu, aczkolwiek już kobiety w takim używaniu weekendowym, nadrabiają te zaległości), wypija sobie powiedzmy jedno piwko czy lampkę wina co wieczór i proszę, aby to odstawić. I potem słyszę: miałem 3 dni problemy ze spaniem, to już mamy uzależnienie. Bo w tym momencie mamy objawy z ciała – ktoś nie śpi, bo organizm ma niepokój po odstawieniu. Jeśli mamy objawy abstynencyjne po odstawieniu, to jest niepokojące. Dlatego każda porcja alkoholu jest szkodliwa. Od małych ilości alkoholu też się uzależnimy, jeżeli będą pite codziennie. Jeżeli ktoś pije co wieczór alkohol, żeby się zrelaksować, to wtedy jest problem. Albo gdy ktoś pije, bo lubi i robi to codziennie, to po odstawieniu też będą objawy absencyjne, nawet od tego jednego piwka czy tej lampki wina. Ta codzienność to jest chyba takim markerem tego picia, zwłaszcza picie samemu.
W przypadku kobiet znaczenie ma chyba duża dostępność różnych słodkich win, kolorowych drinków.
Pomysłów producentów na przyciągnięcie klientów jest wiele, np. im bardziej kolorowe czy słodkie, tym bardziej wtedy młodzież za to chwyta. Np. do elektronicznych papierosów są dodawane różne dodatki smakowe. Osobie uzależnionej wszystko jedno, jaki to jest smak, ale tu chodzi o złapanie kolejnej młodej osoby. I tak samo jest z alkoholem, nawet jak jest mało stężony, 4-5% jak piwo, to jeżeli jest to smaczne, to jest niebezpieczne. Pamiętam takiego pana, który mówi, że on generalnie alkoholu nie pije, ale sobie tak piwko sączy codziennie. Ja pytam, a ile tych piwek dziennie tak pan wysączy. On, że 18-20. Dopiero jak przeliczyłem mu te piwa na tzw. flaszki, to on zobaczył, że to tak, jakby 2,5 butelki wódki codziennie wypił. Mechanizmy obronne osób uzależnionych są tak silne, że wytłumaczył sobie wszystko, jeśli chodzi o alkohol.
Przecież osoby uzależnione wysokofunkcjonujące mają i finansowo wszystko w porządku i w pracy do pewnego momentu sobie radzą. Natomiast po jakimś czasie ten problem i tak wyjdzie, bo tolerancja się rozwija, coraz więcej tego alkoholu trzeba. W końcu bardzo często jest tak, że ktoś już z rodziny ma dosyć i rozpada się rodzina albo w pracy są problemy i dopiero ta osoba zaczyna zajmować się tym problemem. Ten wysokofunkcjonujący alkoholik jest zakamuflowany troszkę tym, że jak utrzymuje rodzinę, dostarcza pieniądze, to znaczy, że spełnia swoje role jako ojciec czy mąż. Nie do końca tak jest, bo to jest zawsze ucieczka w alkohol, czyli jak trudno mi z czymś, to jest sposób radzenia sobie z emocjami. A to jest chyba najgorsza podpowiedź, żeby sięgać po alkohol, jak ma się trudności.
Czyli nie ilość, nie upijanie się, tylko systematyczne spożywanie codzienne niewielkich dawek alkoholu powinno być – może nie dla tej osoby, bo często ta osoba w ogóle tego nie dostrzega, ale dla osób bliskich takim sygnałem, że ta osoba wymaga pomocy i powinna po taką pomoc się udać. Tylko jak to zrobić? Jak dotrzeć do tej osoby, żeby ona chciała, żeby jej pomóc?
Chyba porozmawiać dlaczego to robi, bo zawsze są jakieś przyczyny. I to nie są tylko te przyczyny, że jak mężczyzna pije to przez kobietę, a jak kobieta, to przez mężczyznę. Jak zgłębiamy temat, to się okazuje, że są te trudności w mówieniu, w relacjach. Dlatego między innymi mężczyźni dwa razy częściej się uzależniają, dwa razy rzadziej chorują na depresję, bo rzadziej mówią o tym i zapijają częściej depresję. A jak już mówią, to zwykle wybuchają. W męskiej depresji na pierwszym miejscu nie jest zwykle smutek, ale taka agresywność wynikająca z braku energii oraz oczekiwań wobec niego, czasami ryzykowne zachowania, nadużywanie substancji. To jest pokrywanie sobie tych wszystkich objawów depresyjnych właśnie alkoholem, żeby ich nie było widać. Dlatego to dotarcie jest czasem trudne. Paradoksalnie czasami trudniej jest też z uzależnieniem u kobiet, bo społecznie łatwiej zaakceptować mężczyznę, który pije, niż kobietę. Ale w każdym przypadku może pomóc specjalista.