Czy warto zaprzątać głowę?
prof. Napoleon Waszkiewicz
Kiedy warto skorzystać z pomocy psychiatry – to temat ostatniej audycji z cyklu Pytanie do specjalisty. Gościem prof. Jana Kochanowicza był prof. Napoleon Waszkiewicz, kierownik Kliniki Psychiatrii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku.
Cykl audycji “Pytanie do specjalisty” powstał dzięki wsparciu Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podlaskiego w ramach zadań publicznych w sferze ochrony i promocji zdrowia na realizację w 2024 roku.
Żyjemy coraz szybciej, coraz bardziej zaprzątamy sobie głowę różnymi wiadomościami. To nie zawsze się w tej głowie u nas mieści, w związku z tym zaczynamy mieć obniżony nastrój. Kiedy to jest tylko przemęczenie, a kiedy już jest problem, który wymaga konsultacji ze specjalistą i ewentualnie leczenia? I czy my te wszystkie wiadomości musimy przeczytać?
Gdyby tak było, to wtedy rzeczywiście – witam u mnie w gabinecie. Ale nie musimy. Być ze wszystkim bieżąco, to by było trudno. Chyba trzeba zaakceptować, że jesteśmy tylko ludźmi, nie jesteśmy sztuczną inteligencją i nie da rady tego wszystkiego jakoś ekspresowo przefiltrować, uśrednić. Ale jeżeli próbujemy być idealni, to wtedy mamy problem, bo to stresuje. Dlatego taki umiar, jak zresztą we wszystkim, np. w jedzeniu czy w relacjach, jest niezbędny, żeby mieć spokój. Bo spokój to jest niestresowanie się, a przynajmniej zminimalizowanie tego stresu, bo nie jesteśmy w stanie raczej bez niego żyć.
Drugi aspekt to social media. Czujemy się w obowiązku, że musimy wszystko na bieżąco śledzić, zareagować na każdą wiadomość, na każdego newsa, musimy go skomentować, musimy być zauważeni, bo podobno jak nas tam nie ma, to nie istniejemy.
Na pewno osoby, które z tego żyją, mają satysfakcję, że mają wtedy więcej lajków i to wpływa na ich finanse. Ale one z tego żyją. Natomiast osoby, które żyją tym, a nie z tego, czasami rzeczywiście przychodzą do specjalisty z poczuciem winy, że czegoś nie zrobiły. Bo ktoś coś ogłosił, ale nie zalajkowały i jest poczucie winy, że może powinienem, bo mnie zaraz wyrzuci ze znajomych. Jak zapytamy, czy zna tę osobę w tzw. realu – to nie. To jest strach o znajomości, których nawet tak naprawdę nie ma. I takie poczucie bycia odrzuconym. Bo przecież mam 2 tysiące przyjaciół na Facebooku. Tego się nie da kontrolować, ale część osób oczywiście próbuje i w związku z tym później jest poczucie winy, jest stres, że czegoś nie zrobiłem, czegoś nie zauważyłem, nie wrzuciłem czegoś. Czasem jest to nasilone do takiego stopnia, że część osób ma obniżone poczucie swojej wartości, dochodzi stres, a jak jest stres, uruchamia się reakcja immunologiczna, a także często depresyjność albo zaburzenia lękowe, a nawet czasem zdarzają się psychozy. Dlatego we wszystkim, na ile się da, musi być umiarkowanie.
Bardzo często mamy teraz taki obrazek: jest przerwa w zajęciach, grupa młodzieży stoi, siedzi, nikt z nikim nie rozmawia, wszyscy tylko piszą na telefonach, nawet siedząc obok siebie. Czym może skutkować taka sytuacja?
Wirtualnymi dolegliwościami też. To znaczy dolegliwości będą w realu, ale pochodzą ze świata trochę takiego wirtualnego, bo to, co jest na ekranie, nie daje nam pełnej gamy odczuć. Pamiętam taką audycję, w której uczestniczyłem, w której było poruszane, co najbardziej poprawia aktywność naszego mózgu: pisanie na komputerze, pisanie na telefonie czy pisanie ręczne. I jest to niewątpliwie pisanie ręczne, bo to aktywuje w nas wiele różnych emocji. Także w inny sposób się angażujemy w social mediach, w takie relacje komputerowe, a inne emocje uruchamiają się w nas w realu, gdy widzimy daną osobę, rozmawiamy z nią, towarzyszy temu dużo większa gama emocji, w związku z tym lepiej też to pamiętamy. I jeżeli mamy takie naturalne emocje, to one wzbudzają w nas cały wachlarz różnych kolorów naszych odczuć. Natomiast w telefonie są mniej złożone, w związku z tym jest mniejsza aktywność naszych okolic czołowych czyli większa podatność tak naprawdę też do depresyjności.
Jakie symptomy powinny nas skłonić do skorzystania z pomocy psychologa, psychiatry? Czy są jakieś takie dolegliwości czy odczucia, które powinny nam powiedzieć: słuchaj to jest ten moment, że powinieneś zwrócić się o pomoc do specjalisty.
Jeśli chodzi o taką depresyjność, to np. w okresie żałoby, jeżeli dołącza się brak energii, takie spowolnienie, obniżone poczucie swojej wartości i oczywiście myśli samobójcze, co oznacza, że jest komuś niezwykle ciężko. Czasami ktoś nie chce sobie rzeczywiście czegoś zrobić, tylko nie chce mu się żyć – to są wtedy myśli tzw. rezygnacyjne.
Czasami niektóre infekcje wirusowe, zwykła grypa, potrafią wywołać w nas taką reakcję, bo depresja jest taką reakcją zapalną organizmu. Stres też jest reakcją zapalną, często aktywuje depresję. I to powoduje, że to zapalenie zmniejsza aktywność okolic czołowych. Tak samo jest często po infekcji. Stąd najbardziej takim infekcyjnym wirusem był covid. Czasami widzimy po zwykłej grypie takie powikłanie w postaci znacznego spowolnienia, braku energii, braku chęci, motywacji, izolowania się, brak koncentracji, czasami problemów ze spaniem. To są wszystko także objawy depresyjne, stąd mówi się o takim lekkim neurozapaleniu w depresji. Natomiast wszystkie te objawy, czyli spowolnienie i brak energii, plus obniżone poczucie swojej wartości, zwłaszcza jeśli to jest bardzo dokuczliwe, powinny skłaniać do kontaktu ze specjalistą.
Także jeśli nie radzimy sobie z jakimiś trudnościami, np. w relacjach z innymi ludźmi, warto udać się do terapeuty, żeby popracować trochę nad tym, żeby umieć sobie lepiej radzić. Bo taka stała obecność ludzi wokół nas jest potrzebna, to nas aktywuje, jest to niezwykle ważne dla naszego mózgu. Dlatego w przypadku trudności, może warto pójść do psychiatry, który jest w stanie rozstrzygnąć, czy to jest problem do terapii czy do leczenia farmakologicznego.
Smutek, obniżony nastrój, to chyba każdemu z nas się zdarza. A co to takiego dystymia – takie pojęcie, które ostatnio jest dość modne?
To tzw. mała depresja. Czyli nie spełnia to wszystkich kryteriów depresji, ale są pojedyncze objawy, które wskazują na takie trochę obniżone samopoczucie. Mówimy wtedy, że taka osoba jest dystymiczna, czyli smutna. My rzadko diagnozujemy dystymię, ale z kolei w Stanach Zjednoczonych diagnozuje się ją często. Tam mówią o małej depresji, jest też osobowość depresyjna. Są też kryteria dwuletnie utrzymywania się takiego obniżonego nastroju. Ale nigdy osoba w dystymii nie będzie miała potrzeby hospitalizacji, nie będzie miała myśli samobójczych. To będzie raczej taki trudny okres, trwający powyżej 2 lat, gdzie może być lekko obniżony nastrój, jakieś problemy z koncentracją, lekki brak energii, ale wszystkie te objawy będą niewystarczające, żeby określić że to depresja.
A czym jest depresja i jak często jest diagnozowana?
Epidemiologicznie zaburzenia nerwicowo-lękowe są na pierwszym miejscu zaburzeń psychicznych w populacji – dotykają prawie 20% z nas w ciągu roku według statystyk. Depresja dotyczy od 7 do 10% populacji rocznie, a w ciągu życia nawet do 25 %. Natomiast te poważne schorzenia: schizofrenia, dwubiegunowość dotykają od 1 do 2% populacji.
Są trzy takie podstawowe objawy depresji: po pierwsze obniżony nastrój, po drugie spowolnienie psychoruchowe wynikające z braku energii i anhedonia, czyli brak odczuwania przyjemności czy radości z tego, co dotąd nas cieszyło. Ja zwłaszcza patrzę na ten brak energii. Np. w depresji poporodowej jest takie poczucie, że w sumie coś powinnam czuć do dziecka, ale nie czuję, jest taka obojętność i wtórne poczucie winy. Kiedyś mówiliśmy, że to tzw. depresja anestetyczna, czyli z takim znieczuleniem. Nastrój wtedy nie musi tu być obniżony, może być apatyczność. Czyli taka osoba nie odpowiada na bodźce: ani radosne, ani smutne.
Jaka jest tego przyczyna, co się dzieje w naszym mózgu, że mamy depresję? Pan profesor tutaj mówił o stanie zapalnym, to może tą depresję antybiotykiem jakimś albo lekiem przeciwzapalnym można potraktować?
Są takie prace, które mówią o tym, że leczenie przeciwzapalne rzeczywiście podnosi nastrój. Nawet w takich zaleceniach suplementacji mówi się, że np. kwasy omega 3 czy witamina D3 mają właściwości przeciwzapalne. Są różne leki przeciwzapalne, które też jakoś tam skuteczność w depresyjności osiągnęły. Myśmy nawet robili swoje porównanie, takie metaanalizy, to okazuje się, że nasze leki przeciwdepresyjne redukują stan zapalny, zmniejsza się wtedy to wyhamowanie okolic czołowych poprzez ten stan zapalny, w związku z tym one się bardziej aktywują. Natomiast czy to jest główna przyczyna, ja tego nie wiem. My to badamy. Ważna jest też nasza podatność biologiczna, jedna osoba na stres zareaguje depresją druga nie. Liczy się też czas – jedna osoba po roku stresu przewlekłego będzie reagować depresyjnością, a druga osoba po 10 latach dopiero. Ważny jest wywiad, pytamy czy w rodzinie była depresja czy nie, to nam też mówi o tym czy warto włączać już leczenie czy jeszcze nie. Natomiast na pewno jeżeli jest umiarkowana i ciężka depresja, to leczenie jest potrzebne, żeby ta osoba się nie męczyła.
Przyjmuje się, że to panie są bardziej skłonne do takiego obniżonego nastroju, objawów depresyjnych, a panowie są tacy twardsi. Jak to w epidemiologii, w statystyce to wygląda?
Epidemiologicznie tak, depresja i zaburzenia nerwicowo-lękowe częściej, nawet dwukrotnie, występują u kobiet. Ale z kolei za czym się kryją panowie? Dwu-trzykrotnie częściej się uzależniają od alkoholu, czyli zapijają ten swój zły nastrój, nie wiedząc o tym, że alkohol działa bardzo depresjogennie. I tak naprawdę potęgują to wszystko, ale wtedy u tych osób bardziej diagnozuje się uzależnienia niż depresję. Jest męska skala depresji, ona jest bardzo podobna do takiej depresji młodzieżowej. Czyli ten mężczyzna nie powie, że jest mu smutno, brakuje energii np. gdy ktoś wtedy od niego czegoś wymaga, jako od „głowy rodziny”; zaczyna być wtedy drażliwy, zły, odpowiada zdawkowo na pewne pytania, czasami pójdzie nawet w ryzykowne zachowania. Taka drażliwość, złość, zachowania ryzykowne, używanie różnych substancji, będą częściej towarzyszyć mężczyznom. Wiąże się to z tym trudniejszym mówieniem o tym że jest ciężko i smutno. Zresztą łatwiej zaakceptujemy populacyjnie kobietę, która powie że jest jej smutno, niż mężczyznę, który powie, że jest mu smutno, bo powstaje pytanie, co z tym zrobić, jak poruszyć temat.
Czyli jeśli my np. w rodzinie takiego pana nie zauważamy i kończy się tym, że on, aby sobie ulżyć w tym stresie, sięga po alkohol, konsekwencją tego jest uzależnienie. I trafia on już w statystykach do osób uzależnionych a nie depresyjnych. A lepiej jest leczyć uzależnienie czy depresje?
Uzależnienie zawsze utrudnia bardzo mocno leczenie. Ale są takie trudne statystyki, które mówią że kobiety 3 razy częściej dokonują prób samobójczych, ale mężczyźni są 3 razy bardziej skuteczni. Czyli mężczyzna trzyma w sobie coś do tego momentu, aż postanawia coś sobie zrobić. Chodzi o to że pomoc istnieje i tak naprawdę dobre jest dowiedzenie się o tych emocjach swoich, pójście na terapię i nauczenie się rozwiązywania pewnych trudności. Bo trzymanie tego w sobie nic nie załatwia, to potęguje stres. To jest tak jak ta para w czajniku – zbiera się i w pewnym momencie ulatuje w jakiś sposób. Jeżeli ulatuje w sposób uzależnieniowy, to uzależnienie też później zwiększa niestety ryzyko podjęcia prób samobójczych. I czasami takie poproszenie o pomoc może być trudne, ale może jak coraz więcej będziemy o tym rozmawiać, to część mężczyzn pomyśli sobie, że może warto, że to nie jest niemęskie mówienie o tym, że jest mi przykro, smutno, nie radzę sobie, potrzebuję pomocy. To nie jest tak, że mężczyzna powinien wziąć się w garść – nie, nie powinien, nie ma takich dużych garści.
Jaka jest wskazówka dla bliskich takiej osoby: małżonków, rodziców, dzieci – jak taką osobę w swoim otoczeniu zidentyfikować i w jaki sposób jej pomóc, zanim będzie uzależniona lub wykona jakieś nieodwracalne kroki?
Chyba jedyną taką formą na to wszystko jest rozmowa. Czasami się boimy, że jak będziemy rozmawiać o próbach samobójczych, to może komuś to przyjdzie do głowy. Nie, ta osoba, która jej dokonuje, już od dawna o tym często myśli. Tu chodzi o to, że rozmowa o tym pozwala to przewentylować, czyli pozwala wyrzucić z siebie te napięcie, bo to te napięcie, które gromadzi się w środku, po prostu w pewnym momencie jest za duże do zniesienia. Dlatego część osób sięga po alkohol, kobiety też często po benzodiazepiny, czyli takie uspokajające leki. Natomiast rozmowa pozwala tak naprawdę na odpuszczenie tym emocjom, bo wyrzucenie tego z siebie powoduje, że jest trochę lżej. Czyli już powiedziałem, że jest mi ciężko. I to chyba jest jedyna tak naprawdę możliwość, żeby sobie poradzić. Bo takie doraźne sposoby: a to pobiegać, a to zjeść czekoladę, wziąć suplementy jakieś – można w to iść, ale może jednak warto pójść do psychiatry. Jeżeli on stwierdzi problem, skieruje na terapię.
A jeśli zauważamy, że coś się dzieje z bliską osobą, warto pytać czy chce porozmawiać, czy możemy w czymś pomóc. Czasem już samo zauważenie tego, powiedzenie komuś, że musi być ci z trudno z tym wszystkim, powoduje, że ten ciężar ogromny spada i otwiera się pole do dyskusji.
Kiedy państwo sięgają po leki, a w jakich sytuacjach kierują na terapię?
Wtedy kiedy są somatyczne objawy depresji, czyli brak energii, spowolnienie psychoruchowe, kiedy jest poczucie winy bardzo duże, dajemy leki. Czasami są depresje psychotyczne, kiedy już tak narasta ten stres w środku, ten brak energii, niechęć, poczucie bezwartościowości, że taka osoba mówi, że wszystko przeze mnie, oni mają przeze mnie same kłopoty, ja jestem temu wszystkiemu winien. A jak jestem winien, to spotka mnie za to kara. Później zaczynają się urojenia prześladowcze, że coś będzie źle, urojenia winy, kary, że całą rodzinę przeze mnie spotka katastrofa. Nawet bywają urojenia nihilistyczne – pamiętam taką panią, która poprosiła nas o wyniesienie na śmietnik, bo mówiła, że nie ma sensu jej dawać tabletek, bo ona jest pusta w środku, wszystko zgniło. Czasem depresja narasta do takich hipochondrycznych urojeń, że ja mam wszystkie choroby świata. Wtedy to już ewidentnie trzeba leczyć, nie tylko lekami przeciwdepresyjnymi, ale też daje się lekkie leki przeciwpsychotyczne.
Natomiast jeżeli objawy są bardzo lekkie i widzimy, że ewidentnie za tym stoi np. sytuacja w rodzinie, czy to co się dzieje w środowisku, to warto skierować na psychoterapię.
Natomiast jeżeli są silne objawy depresji, z tym spowolnieniem, warto włączyć wtedy leki, bo taka osoba żeby skorzystać z terapii, musi mieć tą koncentrację. Bo depresja jest rodzajem pseudootępienia, czyli te funkcje poznawcze, jak te czoło zwalnia, są powolne i w tym momencie warto dać leki, żeby ta osoba skorzystała z terapii, żeby miała do tego energię i motywację.
O lekach psychiatrycznych mówi się, że jak zaczniesz raz brać, to już do końca życia. Prawda czy mit?
Nieprawda, mit. Są osoby, które na przykład mają bardzo trudne środowisko, żyją np. z kimś, kto nadużywa alkoholu, jest uzależnioną osobą, tak więc w całym domu wrze non stop. Jeżeli ta osoba nie zacznie jakoś działać i nie zadba o siebie w tym wszystkim, czyli na przykład nie pójdzie do miejskiej komisji rozwiązywania problemów alkoholowych i nie zgłosi takiego męża, żony czy taty do leczenia odwykowego, to te leki pomagają tolerować frustrację, usuwają te zapalenie wywołane stresem. Ale jeżeli nie zabierzemy tego czynnika, który powoduje stres, np. w problemach w relacjach, ktoś już 20 lat nie może się odnaleźć, powtarza swoje schematy, to warto skierować taką osobę na terapię, żeby coś zmieniła, żeby stres nie dozorganizował tej osoby stale.
Ważne jest też to rozróżnienie, kiedy kierować na terapię, a kiedy nie. Czyli gdy są np. problemy w relacjach – na terapię, ale kiedy dołącza się biologia depresji – włączamy leki i być może też na terapię warto taką osobę wysłać.
Jaka jest skuteczność leczenia? Jaka jest szansa na pomoc dla takiej osoby z depresją?
Bardzo duża, bo skuteczność samego leczenia tzw. depresji biologicznej to jest ponad 70%. Więc jest duża skuteczność. Nawet jeżeli jej nie ma, to mamy leki przełamujące tą lekooporność, więc tak naprawdę w tej chwili mamy jedną z największych w medycynie skuteczności, co jest dosyć niezwykłe, bo to tak naprawdę są nasze emocje, a możemy je poleczyć. Jeżeli połączymy to z terapią, to długość leczenia przy lekkich epizodach to przeważnie około pół roku do roku, 2 lata i więcej jeżeli był ciężki epizod np. psychotyczny. Jeżeli jest to np. osoba starsza, gdzie są te zmiany już organiczne/zanikowe w mózgu, to trzeba dłużej czasami poleczyć. Wszystko zależy od różnych czynników, ale zawsze terapia pomaga, żeby ta depresja nie wracała.
A jeśli mimo zaleceń nie podejmujemy się leczenia, czym to może skutkować?
Tym, czego najbardziej my jako psychiatrzy się obawiamy, czyli takim myśleniem, że już nic nie warto, że właściwie nie warto żyć. Często samobójstwo popełniają te osoby, które nie szukają pomocy. Bo takie jest myślenie: co mi pomoże rozmowa, co mi pomoże lek, jeżeli ja czuję, że jest beznadziejnie. Tak nie jest. Osoby, które decydują się pójść po pomoc, często potem mówią, że już dawno powinni byli z niej skorzystać. Bo się okazuje, że po rozmowie terapeutycznej bardzo wiele rzeczy się w życiu zmienia. Część osób uważa, że terapia nie działa, bo co może dać rozmowa, jeśli i tak rozmawiają z kolegami czy przyjaciółmi. Ale to nie jest ta wiedza profesjonalna, jaka stoi za terapią, np. o schematach myślowych, gdzie wiele się zmienia nawet podczas czasami jednej rozmowy.
To tak pokutuje troszeczkę, że jak dostanę tabletkę, albo zrobią mi operację, to mam takie poczucie leczenia. A już to że mam zmienić tryb życia, swoje zachowania, z kimś porozmawiać to już nie. Może w tym jest problem, że my nie bardzo wierzymy w terapię, zwłaszcza grupową, gdzie spotykamy się z grupą nieznajomych osób. Czy powinniśmy się tego obawiać?
No nie. Właśnie tego się dowiadujemy podczas tej wizyty, choćby pierwszej, że tak naprawdę nie mamy wiedzy o sobie, o naszych emocjach, o naszych trudnościach, my to uogólniamy. To jest taki mechanizm projekcji, że w innych denerwują nas te rzeczy, które w sobie nas denerwują i bardzo często jest tak, że mierzymy innych swoją miarą. Że coś ze mną jest nie tak, bo nie potrafię się dogadać albo coś z nimi nie tak, bo nie potrafią się ze mną dogadać, a tu się okazuje, że czegoś się dowiem o sobie, co pozwala w inny sposób, z innej perspektywy, na siebie spojrzeć. I zmienić te schematy myślenia. Np. wybieram samotność, bo nie mogę się z kimś dogadać i tak naprawdę profilaktycznie stosuję odrzucenie takie, że nie będę się wychylał, nie będę w kierunku tej drugiej osoby szedł. A okazuje się, że ta druga osoba ma dokładnie podobne myślenie – podszedłbym do niej, porozmawiał. Ale skoro ona się ode mnie trochę oddala, to znaczy nie chce, nie akceptuje mnie. Czyli my myślimy, że ktoś nas nie akceptuje, a się okazuje, że ta druga osoba dokładnie podobnie myśli. Chodzi o nabycie pewnych umiejętności oceny takiej realnej sytuacji i też zauważenie tego, z czym się ma trudność, że to mogą być takie schematy myślowe, które nam mówią, że to jest jedyna droga, a okazuje się, że tych ścieżek możliwych do wyboru jest kilkadziesiąt.
Przesłaniem z naszej dzisiejszej audycji będzie chyba takie zalecenie dla naszych słuchaczy, aby zastanowili się nad rodziną, znajomymi, sąsiadami, czy ktoś nie ma objawów depresyjnych, nie ma obniżonego nastroju, nie wycofuje się. Wtedy spróbujmy z nim porozmawiać, dotrzeć do niego, zachęcić do tego, aby opowiedział o swoich trudnościach i ewentualnie skorzystał z pomocy specjalisty, np. zgłosił się do Centrum Zdrowia Psychicznego. Czy to jest dobry plan?
Tak i myślę, że warto zawsze tak od siebie troszkę wychodzić. Jak powiemy, że mi jakoś ciężko z tobą rozmawiać, nawiązać kontakt, a bardzo bym chciał, to już mówi o tym, że ja mam trudność, a nie tylko i wyłącznie ta druga osoba. Jak zaczniemy od siebie, możemy sprawić, że ta druga osoba łatwiej się otworzy.