Kto przynosi, a kto roznosi choroby zakaźne?
prof. Joanna Zajkowska
Gościem prof. Jana Kochanowicza była prof. Joanna Zajkowska z Kliniki Chorób Zakaźnych i Neuroinfekcji Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku

Cykl audycji “Pytanie do specjalisty” powstał dzięki wsparciu Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podlaskiego w ramach zadań publicznych w sferze ochrony i promocji zdrowia na realizację w 2025 roku.
Choroby zakaźne – kto przynosi, a kto roznosi? Takie przewrotne trochę pytanie.
Są choroby, które są przenoszone, roznoszone i noszone. Czyli mamy nosicielstwo pewnych chorób, możemy przekazywać je sobie nawzajem, czyli człowiek człowiekowi grozi pewnym zakażeniem, ale mamy też choroby wektorowane, które przenoszą np. owady takie jak kleszcze, komary czy muchy krwiopijne.
Komary są chyba takie najbardziej popularne na świecie z powodu przenoszenia malarii.
Tak, uważa się, że komar to jedno z najniebezpieczniejszych zwierząt, mimo że jest malutki. Ale liczba zachorowań na malarię jest bardzo duża, śmiertelność wśród małych dzieci do 5 lat jest bardzo duża w krajach, gdzie tej malarii jest dużo.
Wróćmy do tego człowieka. Dlaczego on jest tak niebezpieczny w przenoszeniu chorób zakaźnych?
Dlatego, że człowiek ma swoje własne bakterie: 80 mld w jamie ustnej, kilogram w jelitach, ma jeszcze kożuch bakterii na własnej skórze i my te bakterie między sobą wymieniamy. Wśród nich mogą znaleźć się te, które mogą być dla nas groźne. Np. takie, które nabierają oporności na antybiotyki. Tych bakterii się boimy w szpitalu. Osoby wielokrotnie hospitalizowane mogą być nosicielami bakterii, które nie boją się antybiotyków. Możemy także w sezonie zakażeń górnych dróg oddechowych, czyli jesienno-zimowym, kichać, kaszleć i przekazywać sobie ze śliną bakterie i wirusy, które mamy i zarażać innych. Tutaj grypa jest świetnym przykładem, gdy jedna osoba chora potrafi zakazić wszystkich dookoła. I mamy jeszcze choroby brudnych rąk – mamy w jelicie bakterie, które wydalamy, gdy nie domyjemy rąk, możemy je gdzieś pozostawić.
Co to znaczy bakterie odporne na antybiotyki? Wydaje się, że antybiotyki powinny sobie poradzić z bakteriami?
Antybiotyk działa przeciwko pewnemu rodzajowi bakterii, które są na niego wrażliwe. Używamy tego antybiotyku np. mając anginę, czyli celujemy w pneumokoki czy streptokoki w gardle, ale ten antybiotyk będzie też wymiatał bakterie, które mamy w przewodzie pokarmowym, jeśli spożywamy go drogą pokarmową. A bakterie jeszcze takim przepisem na odporność na antybiotyk między sobą się wymieniają, czyli te bakterie niegroźne, które mamy w jelicie mogą ten przepis na odporność zachować i przekazać kolejnej bakterii. Potem pacjent zażywa antybiotyk, on zadziała na te, które są na niego wrażliwe, a pozostaną te, które zdobyły przepis na odporność.
Przykładem roznoszenia chorób zakaźnych jest kot i toksoplazmoza. Jak to jest ze zwierzętami domowymi i przenoszeniem chorób zakaźnych?
Tak naprawdę kot i pies, czyli te zwierzęta, które mamy w domu, rzadko są źródłem zakażenia. Jeśli chodzi o koty, to raczej te dzikie, które zakopują swoje odchody w ogródkach, potem jak niedostatecznie umyjemy wyciągane z ziemi warzywa, możemy się zakazić toksoplazmozą. Kot domowy rzadko zakaża, musiałby być chory, wydalać kał biegunkowy i wtedy jak sprzątamy kuwetę i nie domyjemy potem rąk, to jest ryzyko. Samo głaskanie zdrowego kota niczym nam nie grozi. Raczej jedzenie surowego mięsa świni, bo toksoplazmoza jest w tkankach tych zwierząt.
Natomiast psy kojarzą się ze wścieklizną. Jak duże jest tutaj zagrożenie?
Jeżeli chodzi o psy, są one w Polsce regularnie szczepione, dzikie psy u nas raczej nie występują.
Są natomiast u nas ogniska wścieklizny identyfikowane, ale to jest zoonoza, która jest w lesie, gdzie zwierzęta zakażone po jakimś czasie giną. Jeżeli mamy informację o takim ognisku, teren jest zamykany, zwierzęta giną i ognisko wygasa.
Natomiast na pewno trzeba wystrzegać się kontaktów z dzikimi zwierzętami, które dziwnie się zachowują.
Mamy świetną profilaktykę, czyli szczepimy każdego, kto został ugryziony bądź podrapany przez zwierzę domowe lub dzikie, jeśli nie wykluczymy u niego wścieklizny. Może to być wiewiórka, jeż, dziki kot, albo np. podrapanie przez małpę w trakcie wycieczki do Tajlandii. W Indiach, Azji wścieklizna intensywnie występuje, małpy, czy dzikie psy mogą być źródłem. W tych krajach są zgony z powodu wścieklizny.
Jak wygląda proces szczepienia na wściekliznę? Jeśli był to kontakt z dzikim zwierzęciem, to zwykle po takim zranieniu ostatni raz było widziane i nie wiemy czy było chore.
Mamy dwa scenariusze. Wszystko zależy od tego, czy zwierzę znamy i możemy wykluczyć wściekliznę. Jak znamy i żyje, możemy je złapać, to podlega obserwacji. Zakażone zwierzę zdycha w 5 dni jak ma wściekliznę. Jak przeżyje 10 dni, odstępujemy od szczepień. Natomiast jeśli zwierzę zbiegło, albo nie jesteśmy w stanie go zidentyfikować i zbadać, zakładamy że może mieć wściekliznę i wtedy szczepimy.
A jeśli pies ma dokument, że był szczepiony od wścieklizny?
Powinniśmy i tak poddać go obserwacji, nie zawsze szczepienie może być w stu procentach skuteczne, także nie zawsze dokument jest prawdziwy. Dlatego jak jest możliwość, poddajemy psa obserwacji.
Często mamy takie ostrzeżenia, że na określonym terenie będzie odbywać się szczepienie lisów od wścieklizny. Czy takie akcje są skuteczne?
To program, który się sprawdził. Na zachód od Wisły już ognisk wścieklizny praktycznie nie ma, bo tam systematycznie były prowadzone te programy. U nas zwierzęta przemieszczają się ze wschodu, gdzie sytuacja ze wścieklizną jest inna i ogniska się pojawiają. Ale szczepienia są skuteczne, o czym świadczy to, że populacja lisów się rozmnożyła, one nie giną z powodu wścieklizny. Ekolodzy nawet podnoszą, że zaburzamy przez to trochę populację dzikich zwierząt, bo ona powinna sama się regulować, ale my siebie w ten sposób chronimy, likwidując ogniska wścieklizny.
Warto dodać, że wściekliznę przenoszą też nietoperze, mimo że są roślinożerne i właściwie nie powinny jej mieć, ale ugryzienie czy zadrapanie przez nietoperza też jest wskazaniem do szczepienia.
Porozmawiajmy jeszcze o kleszczach? Wiemy że przenoszą kleszczowe zapalenie mózgu, boreliozę. Ale to chyba nie wszystkie zagrożenia? Jak wygląda obecnie sytuacja z chorobami odkleszczowymi?
Liczba zachorowań nam dramatycznie rośnie, sprzyjają temu zmiany klimatyczne. Kleszczowe zapalenie mózgu, które nam pokazuje, że mamy coraz więcej przypadków, jest taką chorobą wskaźnikowa, że może też być wzrost innych chorób. Dlatego że kzm w postaci neurologicznej możemy policzyć, pacjenci trafiają do szpitala. Natomiast borelioza może być leczona ambulatoryjnie, nie wszystkie przypadki są zgłaszane, nie wszystkie są też identyfikowane.
Wśród chorób odkleszczowych poza kzm, które jest najgroźniejsze, mamy łagodniejszą boreliozę, a także anaplazmozę, chorobę gorączkową, która może sama ustąpić bez leczenia antybiotykiem, a także rzadsze babezjozę lub tularemię.
Czym objawiają się te choroby odkleszczowe?
Na pewno gorączka, ból głowy, po kontakcie z kleszczem, powinny skłaniać do kontaktu z lekarzem. W przypadku tularemii pojawia się powiększenie węzłów chłonnych i długo utrzymuje. Diagnostyka jest trudna, czasem jest lęk, że to choroba nowotworowa. Na pewno każde powiększone węzły chłonne powinniśmy też skonsultować z lekarzem.
W ostatnich latach zimą mrozu za bardzo u nas nie ma, te kleszcze są aktywne cały czas.
Kleszczom mróz nie szkodzi, o czym świadczy chociażby to, że żyją na dalekiej Syberii. Natomiast łagodna zima i brak pokrywy śnieżnej sprzyja przeżyciu populacji drobnych zwierząt – myszki, nornice to pierwsi żywiciele kleszczy. Temperatura powyżej 7-10 stopni C. pobudza kleszcze do aktywności i jak mają dużo drobnych żywicieli to żerują i się mnożą. Słyszymy od mieszkańców naszych terenów, że takiej ilości kleszczy, jak teraz, nie obserwowano przed laty. To obserwacje są nie tylko z Polski, także z krajów sąsiednich. Wszędzie kleszczy jest więcej i więcej jest kleszczy zakażonych. Jak nam zmniejszają się pory przejściowe, szybko mamy temperaturę powyżej 10 st., to jednocześnie żerują formy młode i starsze kleszczy i zakażają się wtedy nawzajem. Stąd mamy większy odsetek zakażonych kleszczy. A to znaczy, że jest większe ryzyko zachorowania po ukłuciu przez kleszcza. Dlatego koniecznie powinniśmy się szczepić.
Oprócz szczepienia, co jeszcze uchroni nas od kleszczy?
Należy dbać o właściwe ubranie i używać repelentów, czyli środków odstraszających czy zniechęcających. Kleszcze u nas są ślepe, one nie widzą, ale wyczuwają temperaturę, drgania, zapach składników potu. Jak użyjemy repelentu, nie będziemy postrzegani przez jakiś czas jako apetyczny kąsek. Tylko te repelenty działają zwykle 3-4 godziny, potem trzeba użyć je ponownie.
Ostatnio toczyła się też dyskusja, czy opryskiwać Białystok od kleszczy.
Trudne pytanie. Zależy od miejsca. Jak jest to teren przedszkola czy parku miejskiego, gdzie jest dużo dzieci, to może tak. Jest to jednak chemiczna ingerencja i wkraczanie w środowisko, które się samo reguluje. Są wątpliwości, czy stosowanie chemii przyniesie więcej pożytku czy szkody.
Czy to prawda, że kleszcze nie lubią też niektórych roślin, np. kocimiętki? Może warto wtedy je posadzić w swoich ogródkach.
Nie wiem czy odstrasza kleszcze, może raczej nie zachęca zwierząt, które przenoszą kleszcze, żeby buszowały w tych roślinach. Pamiętajmy, że sam kleszcz przemieszcza się na małe odległości, przenoszą go natomiast w różne miejsca ptaki i drobne zwierzęta.
A ptaki wędrowne, które do nas przylatują np. z Afryki, jak bociany. Czy one coś przenoszą?
Na pewno przenoszą pasożyty, które na nich bytują, ale nie mam wiedzy, czy jest to coś groźnego dla człowieka. Zresztą bociany nie mają bezpośredniego kontaktu z człowiekiem.
A inne zwierzęta, które wędrują? Mamy ocieplenie klimatu, z południa docierają do nas zwierzęta, które mogą być nosicielami różnych chorób? Czy możemy spodziewać się, że pojawi się u nas chociażby malaria?
Są prowadzone badania środowiskowe, wiemy, że z transportem, statkami, pojawiły się komary tzw. gatunki inwazyjne, które przenoszą choroby takie jak chikungunya, denga, która pojawiła się już w Europie, w krajach południowych i być może pojawi się u nas. Ale na razie bardziej trzeba by uważać jadąc na urlop do Hiszpanii, Włoch, Portugalii, bo tam te choroby są.
Na co zwrócić uwagę podczas dalekich wyjazdów, aby nie wrócić z chorobą?
Jako zakaźnik uważam, że najważniejsze jest częste mycie rąk. Najwięcej bakterii jest na powierzchniach, na klamkach, różnych przedmiotach. Trzeba też zwracać uwagę na to, co jemy i pijemy. Nie pijemy wody, o której nie wiemy, skąd pochodzi, także np. napoi z kostkami lodu nieznanego pochodzenia. I ważne są repelenty, tam gdzie występują komary czy muszki, a jeśli widzimy że tubylcy noszą długie rękawy, my też takie nośmy, nawet jak jest gorąco. To ochroni nas przed pokłuciami.
Szczepienia nas ochronią?
Nie przed wszystkim, ale przed wieloma chorobami. Uważam, że szczepienia to nasza przyszłość, bo nasz styl życia tak się zmienił, że uodparniamy się dosyć słabo i musimy uzupełniać to szczepieniami. To wielkie odkrycie ludzkości, że zlikwidowaliśmy najgroźniejsze choroby, przynajmniej w warunkach europejskich. Nasze dzieci nie chorują już na gruźlicę, dur brzuszny, zapalenie opon wywołane przez Haemophilus influenzae. I jeżeli wybieramy się w rejon świata, gdzie zagraża nam np. japońskie zapalenie mózgu czy żółta gorączka, powinniśmy koniecznie pamiętać o szczepieniu. Jeśli chodzi o malarię, nie ma szczepienia, ale chemioprofilaktyka.
Warto też pomyśleć o szczepieniu przeciwko błonicy, jeśli minęło 10 lat od ostatniego szczepienia, które przyjmujemy w wieku 18-19 lat. Jest taka szczepionka: błonica, tężec, krztusiec, którą można podać, zawsze to się nam przyda, te choroby występują w różnych rejonach świata.
Mamy do czynienia ostatnio z wszechobecną antybiotykoterapią, gdy idziemy z infekcją do lekarza, rzadko wychodzimy bez antybiotyku. Czym to grozi?
To sytuacja bardzo alarmująca, mówi się że będzie kolejna pandemia wywołana przez szczepy wielooporne. Stąd ta powszechna edukacja, aby nie brać antybiotyków bez potrzeby. Nie ma profilaktyki antybiotykowej, nie można ich brać na zapas, na wszelki wypadek. Bierzemy antybiotyk tylko kiedy trzeba, nie dłużej niż trzeba i celowany na konkretne bakterie. W środowisku medycznym staramy się ograniczać antybiotykoterapię do sytuacji niezbędnych. Antybiotyk nie powinien też nam wybić bakterii do ostatniej, tylko zmniejszyć ich ilość do takiego poziomu, aby nasza immunologia sobie z resztą poradziła. Obecnie jest tendencja do skracania długości terapii, może sytuacja się zmieni. Problem jest, szczególnie w krajach poza Polską, jak Indie, Ukraina, to kraje gdzie jest dużo generyków i dużo szczepów wieloopornych, na wiele antybiotyków.
Czyli powinniśmy stawiać na odporność naturalną, a starać się przy błahych infekcjach nie wspomagać się antybiotykiem. Nasza odporność jako społeczeństwa wtedy też wzrośnie.
Dbanie o dobrą kondycję, wysypianie się i dobrą dietę, na pewno pomaga nam w utrzymaniu dobrej immunologii. Natomiast naturalne starzenie się powoduje, że słabnie ta odporność, gorzej radzimy sobie z infekcjami. Ale przed podjęciem decyzji o antybiotykoterapii, zawsze warto skonsultować się z lekarzem, dlatego że mamy dobre metody diagnostyczne, które pozwalają nam określić, czy to infekcja wirusowa czy bakteryjna.